poniedziałek, 26 maja 2014

II

„Niekiedy ci, którzy martwią się o nas, znacznie bardziej zasługują na współczucie niż my sami.”
~ Mikołaj Gogol

Ściany pomieszczenia, do którego wchodzę, mają ładny pomarańczowy kolor. Meble są tutaj albo białe, albo zielone. Przy szklanym biurku siedzi kobieta około w wieku moich rodziców, z krótkimi brązowymi włosami. Ma zmęczony wyraz twarzy i podnosi na mnie spojrzenie dopiero, gdy się witam.
– Dzień dobry – odzywam się.
– Witam – mówi.
W pokoju jest jeszcze waga oraz miarka.
– Jestem Kaya Donevane – przedstawiam się uprzejmym tonem.
– Donevane? – powtarza. – Córka Tary i Oscara?
Moją twarz rozświetla delikatny uśmiech.
– Tak. Zna ich pani?
– Jasne – odpowiada. – Mam na imię Janette Anroin. Byłam na tym samym roku, co twój ojciec.
Zna ich. Czy to daje mi jakąś przewagę?
– No więc – kontynuuje. – Postanowiłaś przejąć rodzinny biznes?
– Tak – potwierdzam.
– Świetnie – cieszy się. – Zaraz się okaże, czy się nadajesz.
Czuję gęsią skórkę na ramionach i karku. Czy się nadaję? Mam to we krwi!
– Ściągnij buty i kurtkę, a następnie wejdź na wagę – nakazuje.
Robię, co mówi. Licznik wskazuje pięćdziesiąt siedem kilogramów. Potem staję pod miarką.
– Metr siedemdziesiąt jeden – oznajmia Janette. – Możesz się już ubrać.
– To dobrze? – pytam, sznurując buty.
– Przeciętnie – mówi szczerze. – Ale masz duże szanse, jeśli jesteś silna i szybka.
– Będziemy to teraz sprawdzać? – pytam, rozglądając się za czymś, co pomogłoby mi to udowodnić.
Kobieta bierze głęboki oddech. Wstukuje coś w laptop, leżący na blacie i bierze łyk kawy.
– Cóż. – Przygryza wargę. – Chyba mogę być w stosunku do ciebie szczera, prawda?
Czuję się, jakby mnie spoliczkowała. Czyżby uważała, że się nie nadaję?
– Oczywiście – mamroczę, przełykając ślinę.
– Nie wiem czy rodzice ci mówili, ale na Południu nie dzieje się dobrze. Niektórzy ludzi uciekają nawet z terenów oddalonych od muru o kilkadziesiąt kilometrów. Zaszywają się tutaj, gdzie niedługo może grozić nam przeludnienie. Pewnie chciałabyś być w tym sektorze, co twoi rodzice, prawda?
Nie mam pojęcia, jaki to ma z tym związek, ale kiwam głową na znak zgody.
– Obawiam się, że to nie będzie możliwe. Wszyscy chcą szkolić się na północy, bo najzwyczajniej się boją. Prawie nie ma tam już miejsc, a nawet jeśli, to pewnie ty byś się nie dostała, bo jest wiele ludzi zdolniejszych od ciebie. – Jest szczera i jestem jej za to wdzięczna. – Jeśli nie przeszkadzałoby ci szkolenie w Sektorze J, mogłabym nagiąć dla ciebie zasady i nie robić więcej testów, od razu cię tam przyjmując. Wiesz, ze względu na twoich rodziców.
Sektor J? Ten termin obił mi się o uszy. No tak, najniebezpieczniejszy z wszystkich sektorów. Na samiuteńkim południu. Zaraz koło jedynej bramy na drugą stronę. Jeden z trzech sektorów, na które jako jedyne napadali Południowcy. Nie dziwię się, że nikt nie chce się tam szkolić.
– To jak? – pyta Janette.
To trudna decyzja. Czy tego chcę? W końcu chcę niebezpieczeństwa. Ale czy ja naprawdę tak myślę? Chcę śmierci?
– Ja… Naprawdę miejsca w każdym innym są zajęte?
– Do rozpoczęcia szkolenia zostały trzy dni – tłumaczy. – Było tu już chyba z milion osób. Nikt nie chciał iść do Sektora J. Tam zresztą też nie zostało ich dużo…
Czuję łopotanie serca w mojej piersi. Od tej decyzji może zależeć moja przyszłość, moje życie.
– Zawsze możesz wrócić do zwykłej szkoły…
– Nie! – wtrącam szybko. – Mogę się tam szkolić!
Jej twarz rozjaśnia uśmiech.
– Wiedziałam, że się zgodzisz – oznajmia.
Czy jestem aż tak przewidywalna?
Janette znowu stuka w klawiaturę.
– Nikomu o tym nie mów – przestrzega. – Bo obie będziemy mieć kłopoty.
– Oczywiście – obiecuję.
– I najlepiej nie mów też rodzicom, że mnie tutaj spotkałaś.
Marszczę brwi.
– Dlaczego?
Przenosi na mnie chłodne spojrzenie.
– To osobisty powód – wyjaśnia.
Powoli kiwam głową.
– Możesz już iść – oświadcza.
– Dobrze. Do widzenia.
Podwijam rękawy kurtki i wychodzę na zewnątrz. Mama stoi pod oknem. Jej postawa i spojrzenie są znudzone. Jednak gdy widzi mnie, ostrożnie zamykającą za sobą drzwi, uśmiecha się i szybko do mnie podchodzi.
– I jak? – pyta.
I jak? Sama nie wiem. Czy dobrze zrobiłam, godząc się na ten los? Dlaczego ciągle wydaje mi się, że coś z Janette było nie tak? Mam tyle pytań, a na żadne nie potrafię odpowiedzieć.
– Przyjęli mnie – oznajmiam.
Marszczy czoło.
– Tak od razu? – pyta. – Bez żadnego testu wytrzymałości fizycznej? Ja musiałam biegać przez godzinę bez przerwy.
Moje usta zwężają się w wąską kreskę. Co mam powiedzieć? Musiałabym wspomnieć o Janette, a tego nie powinnam robić.
– Po prostu mają mały nabór i przyjmowali bez tego – oświadczam.
W sumie to nie kłamię. Prawie.
– Tak? – Patrzy na mnie z niedowierzeniem.
Sztywno kiwam głową. Docieramy do windy.
– A który sektor? – odzywa się, gdy w końcu wchodzimy do środka.
– J – mówię cicho.
– J? – powtarza.
Wciskam guzik z cyferką zero.
– Tak – potwierdzam.
– Ale… ale dlaczego?
Już mam powiedzieć, ze tylko tam było wolne, ale przecież wcześniej już wyjaśniłam, że mają mały nabór. Przygryzam wargę.
– Bo… tak zadecydowałam – mruczę.
– Przecież to najniebezpieczniejszy z wszystkich sektorów! – przypomina. – Co ty sobie myślałaś?
Winda zjeżdża na dół i otwiera się. Wysiadamy. Widzę, że kolejek jest coraz mniej. Na dworze już prawie ciemno.
– Ja…
Właśnie zdaję sobie sprawę, że chcę to robić. Przecież marzyłam o niebezpieczeństwie.
– Będę uważać – oświadczam sztywno i bardziej z przyzwyczajenia.
Jej mina jest gniewna. Prawie nigdy się na mnie nie złościła. Opuszczamy urząd i kierujemy się z powrotem w stronę dworca.
– A co jeśli nie będziesz? Jeśli ci się coś stanie, nigdy sobie nie wybaczę, że pozwoliłam ci podjąć tą decyzję.
Właściwie to mi nie pozwoliła. Podjęłam ją sama, nawet jeśli pod lekkim przymusem. Mierzę ją wściekłym spojrzeniem i nawet nie zauważam jak na kogoś wpadam. Słyszę warknięcie. Jest to wysoki chłopak z blond czupryną i niebiesko-brązowymi oczami. Koło niego stoi dziewczyna w okularach przeciwsłonecznych, chociaż jest już ciemno. Ciemne włosy ma upięte w kok. Trzymają się za ręce.
– Uważaj jak leziesz – warczę na niego.
Mama rzuca mi spojrzenie pełne dezaprobaty.
– Spierdalaj, kurwa – syczy chłopak.
– Morda – mówi szybko do niego towarzyszka i paca go w ramię.
Już mam coś odpowiedzieć, ale jego lodowaty wzrok kieruje się na moją matkę, a źrenice lekko mu się rozszerzają. Kiwa na nią głową i omija nas, ciągnąc za sobą swoją dziewczynę. Jeszcze chwilę patrzę na niego spod zmrużonych powiek, a potem znowu na matkę. Ruszamy dalej.
 – Przestań – mamroczę. – Przecież nic mi nie będzie.
Patrzy na mnie, jakby nie była za bardzo przekonana. Dochodzimy do dworca, a następnie udajemy się na peron. Nasz pociąg powinien tu dotrzeć za osiem minut.
– Jesteś zła? – pytam po jakimś czasie milczenia.
Odwraca głowę w moją stronę.
– Nie.
Nie wierzę jej.
– Przecież sobie poradzę. O co ci tak naprawdę chodzi?
Wzdycha.
– Jesteś moją córką – mówi. – To chyba oczywiste, że chcę, żebyś była żywa!
– Mamo, ataki zdarzają się raz na… właściwie to nie wiem, ale przecież nie będę tam sama. Są tam doświadczeni ludzie. Tacy jak ty. – Trochę wstydzę się, że powiedziałam to tylko po to, żeby ją przekonać.
Jej spojrzenie natomiast nie mięknie.
– Nie jesteś odpowiedzialna. Nie jedziesz tam – mówi stanowczo.
– Jadę.
– Nie będę o tym z tobą dyskutować.
Następuje niezręczna cisza. Pociąg dojeżdża na miejsce. Wsiadamy i kasujemy bilety. Ustawiam się pod ścianą jak najdalej od niej. W wagonie jest prawie pusto. Wzdycham i wpatruję się w okno. Jest już ciemno, a przed nami jeszcze kilka godzin drogi. Nie wiem, czy dam radę jutro wstać do szkoły.
***
Gdy w końcu wchodzę z powrotem do swojego pokoju, jest prawie północ. Przypominam sobie, że mam sprawdzian z historii. Otwieram podręcznik na odpowiedniej stronie i siadam z nim na łóżku.
HISTORIA MURU
Około stu lat temu po zakończeniu III Wojny Światowej, po której powstało nasze państwo, Créapiti, rząd postanowił podzielić je na dwie części. Po jednej mieli znajdować się bogatsi i lepiej wykształceni mieszkańcy, a po drugiej ludzie słabsi, chorzy i ułomni. Nikt nie wiedział dlaczego właśnie tak posegregowano obywateli. Pomysł był szalony i niewielu osobom się spodobał. Można się domyślić, że południowa część szybko się zbuntuje. Nowy system okazał się beznadziejny, a jego przeciwnicy szybko przejęli inicjatywę. Brutalnie zamordowano dyktatora i wymuszono pozwolenie na zburzenie muru. Nikt nie chciał się do tego zabrać, więc budowla jednak pozostała nienaruszona. Pozwolono południowym mieszkańcom zadomowić się na północy, ale ich duża liczba została u siebie. Było to niepokojące dla ludzi z północy więc powołano do działania strażników muru. Domysły były trafne, bo już jakiś czas potem południowi uderzyli. Zaatakowali mur, a także postanowili przetransportować na północ niebezpieczny materiał wybuchowy. Mówiono, że nie umieli się nim obsługiwać, więc bomba termojądrowa wybuchła jeszcze na południu, dokonując bardzo wielu zniszczeń. Od tamtej pory straż jest jedną z ważniejszych organizacji w naszym państwie.
Jestem tak znużona, że nie ma szans, żebym nauczyła się tego na jutro. Zasypiam z nosem w książce.
***
Budzę się o szóstej nad ranem. Nie chce mi się wstać. Lekcje rozpoczynają się o ósmej, a ja powinnam się jeszcze umyć. Z ziewnięciem wstaję z łóżka, strącając przy tym podręcznik na podłogę. Podnoszę go i zerkam na temat, który wczoraj przerabiałam. Niewiele z niego pamiętam. Wzruszam ramionami i wychodzę na korytarz. Widzę, że drzwi do pokoju rodziców są otwarte. Mamy nie ma. Nasłuchuję jakichś dźwięków z dołu. Musiała już wrócić na mur. Wchodzę do łazienki. Jest mała, znajdują się w niej prysznic, kibel, umywalka i lustro. Ściągam piżamę składającą się ze starej koszulki ojca i bawełnianych spodni. Jest mi zimno, gdy zdejmuję skarpetki i dotykam stopami chłodnych kafelków na podłodze. Długie blond włosy odgarniam na bok i pozbywam się równie bielizny. Następnie wchodzę pod prysznic. Odkręcam kurek i pozwalam gorącym, parującym strumieniom spływać na moją głowę i kark. Nakładam na skórę żel do mycia, a na włosy szampon. Gdy woda zmywa ze mnie grudki piany, zakręcam ją i wychodzę spod prysznica. Zastanawiam się jakie łazienki mogą być w Sektorach. Rodzice zbytnio ich nie chwalili. Wycieram się ręcznikiem i owijam go wokół swojego ciała. Następnie załatwiam swoje potrzeby fizjologiczne i wychodzę na korytarz. Wracam do pokoju i przebieram się w mundurek. Tu jest inaczej niż w Regit, już we wrześniu może zacząć się zima. Z zadowoleniem stwierdzam, że muszę dziś ubrać cieplejsze buty. Schodzę na dół i biorę się za śniadanie, które zostawiła mi moja mama razem z karteczką „I tak nie pojedziesz”. Wzdycham i po skończeniu go, ubieram obuwie, biorę plecak i wychodzę na dwór.
***
Po przyjściu do szkoły, nie rozmawiam z nikim. Po prostu siadam w mojej ławce w szkolnej klasie i wyciągam z plecaka długopis. To mój ostatni dzień w tej szkole. Chyba.
– Hej – słyszę czyjś niski głos.
Odwracam się i widzę Carola. Jest to mój kolega z klasy. Dużo dziewczyn uważa, że jest przystojny. W sumie to tak. Ma ciemne włosy, prosty nos i wesołe brązowe oczy, oliwkową cerę, co jest tu niezwykłą rzadkością. Siedzi w ławce za mną i przegląda swoje ściągi na sprawdzian.
– Czego? – mówię mało uprzejmym tonem.
Widzę w jego oczach jakąś urazę.
– Chciałem tylko pogadać – mruczy.
Otwieram książkę na stronie, z której uczyłam się w nocy i szybko przebiegam po niej wzrokiem.
– Muszę się uczyć – oznajmiam.
– Po co? Mogę dać ci ściągi.
Wywracam oczami.
– Nie, dzięki.
Wtedy rozlega się dzwonek i pozostali uczniowie oraz nauczycielka wchodzą do środka.
– Mam nadzieję, że przygotowaliście się na sprawdzian – mówi.
Przełykam ślinę. Rozdaje nam testy, a gdy dostaję swój, piszę jedynie swoje imię i nazwisko. Nie mogę sobie nic przypomnieć. Powoli zaczynam żałować, że nie wzięłam pomocy od Carola.
– Co ty robisz? – słyszę wzburzony głos nauczycielki.
Mówi do mnie? Nie. Patrzy się na Carola, a następnie podchodzi do niego i wyjmuje mu ściągi z piórnika.
– Co to ma znaczyć?
Wszyscy na niego patrzą. Na jego czole zbierają się kropelki potu.
– Ja…
– Wiesz, jak się to kara? – pyta.
Przełykając ślinę, kiwa głową. Nauczycielka bierze swoją dużą linijkę i każe mu wstać. Chłopak blednie i to robi.
– Połóż ręce na blacie – nakazuje.
Waha się, ale w końcu spełnia jej rozkaz. Kobieta zamachuje się linijką i z całej siły uderza w jego palce. Carol robi wszystko, żeby nie pisnąć. Jeśli by to zrobił, wina nie zostałaby mu odpuszczona i nie mógłby poprawić tej oceny. Nauczycielka uderza jeszcze raz. Przedmiot jest dość ostry. Widzę krew na jego dłoniach. Lubię jej zapach. Rozglądam się po klasie. Kilka dziewczyn patrzy na niego z podziwem, inni ze współczuciem. Ja mu nie współczuję. Obrywa jeszcze kilka razy i ani razu nie krzyczy. Kobieta wzdycha i odkłada linijkę. Jest cała czerwona tak jak i palce Carola. Przyciska do nich usta. Ma łzy w oczach. Nauczycielka zabiera mu ściągi i daje nowy arkusz. Wiedząc, że ja i tak już nic nie napiszę, oddaję jej pusty sprawdzian.

środa, 7 maja 2014

I


„Choćby zasięg tego, co człowiek na świecie dokonuje, był największy, jeżeli nie wywiązuje się z obowiązków wobec rodziców, to wszystko inne jest kalekie.” 
~ Herman Auerbach

Nazywam się Kaya Lucianda Donevane i mam szesnaście lat. Jestem mieszkanką Północy. Minęło dziesięć lat od wybuchu bomby termojądrowej na południu naszego kraju, Créapiti, podczas wojny o władzę. Dziś nasze społeczeństwo dzieli się na dwie części. Jedną, tą na północy zamieszkujemy my. Nazywają nas Północnymi. Niczym nie różnimy się od ludzi, którzy zamieszkiwali te tereny kilkaset lat temu, przed III Wojną Światową. Nie jesteśmy skażeni. Nie jesteśmy chorzy. Dlatego jesteśmy od nich oddzieleni. Mogą z łatwością zrównać nasze społeczeństwo z ziemią. Mogliby, gdyby nas nie było tak dużo i gdybyśmy nie byli na to przygotowani. Każdy z nas szkoli się na przyszłość. Jesteśmy strażnikami, doktorami, nauczycielami… Niestety nie mamy zbyt dużej kontroli nad tym, co dzieje się po drugiej stronie. Południowi rosną w siłę. Pewnego dnia mogą tu wkroczyć i zabić nas wszystkich. Szkolenie zaczynamy w wieku siedemnastu lat, a kończymy gdy mamy dwadzieścia. Ja rozpoczynam je w przyszłym miesiącu. Wiem już kim chcę zostać. Pójdę na mur jak moi rodzice. Dziewczyny z mojej szkoły chcą sobie znaleźć jakąś łatwą pracę, prawdopodobnie źle płatną. Mi zależy na przyszłości, ale wszystkie moje plany mogą legnąć w gruzach, jeśli tylko Południowi wymkną się spod kontroli. Co raz częściej słyszę szepty rodziców, że coś się dzieje. Już prawie nie widzę ich uśmiechniętych. Mają dosyć niebezpieczny zawód. Dlatego chcę robić to samo. Moje życie jest zbyt nudne.
***
Ze szkoły wracam do domu w jakieś piętnaście minut. Zwykle zajmuje to dłużej, ale dzisiaj się śpieszę. Do rozpoczęcia szkolenia zostały trzy dni. Najpóźniej dzisiaj o dziewiętnastej muszę zanieść formularz z informacją, jakiego zawodu adeptką chcę zostać. Pytałam się rodziców, co o tym myślą. Powiedzieli, że w porządku, jeśli rzeczywiście tego chcę. Nie jestem zdenerwowana. Zawsze wiedziałam, że taka będzie moja przyszłość. Oczywiście dostać się na szkolenie nie jest łatwo. Jeśli mnie nie wezmą, będę musiała wrócić do szkoły i dopiero po kilku latach starać się o pracę. Bez odpowiedniego wykształcenia moje szansę na jej zdobycie będą bliskie zeru. Nie martwię się o to. Idąc wyciągam z torby kanapkę, której nie zdążyłam zjeść wcześniej. Odpakowuję ją i biorę gryz. Powoli przełykam kęs, ale mam ochotę to zwymiotować mimo, że jestem głodna. Mój dom stoi przy spokojnej ulicy na obrzeżach miasta. Nie ma tu hałasu w przeciwieństwie do centrum, ale niestety mieszkamy tylko kilkadziesiąt kilometrów od muru w północno-wschodniej części kraju. Widzę go z okna mojej sypialni i czasami patrząc na niego, zamykam oczy i wyobrażam sobie, że się zawala. Potem szybko je otwieram i zganiam się za takie rozmyślenia. To byłoby złe dla nas wszystkich, doprowadziłoby do upadku Créapiti. Rozważając to wszystko ledwo dostrzegam, że dochodzę do domu. Muszę wbić kod, żeby dostać się do środka. Wstukuję po kolei cyfry 3105 i czekam, aż drzwi się otworzą. Gdy tak się dzieje, wchodzę do środka i mówię:
– Dzień dobry!
Jestem zaskoczona, gdy słyszę odpowiedź:
– Dzień dobry, kochanie! – Mama wychodzi z kuchni, a ja rzucam jej się w objęcia.
Ciągle ma na sobie ciemnozielony mundur strażnika muru i broń przy pasie. Jej długie blond włosy są upięte w kok, żeby nie przeszkadzały jej podczas pracy. Ma promienny uśmiech.
– Nie wiedziałam, że wrócisz tak wcześnie – oznajmiam i odsuwam się od niej.
– Nie mogę przecież pozwolić, żebyś dokonała najważniejszej decyzji w swoim życiu bez mojego wsparcia – mówi.
– Mamo, nie musiałaś…
Kręci głową ze śmiechem.
– Oczywiście, że musiałam. Czyli jesteś pewna na sto procent, że idziesz na mur? – pyta.
Nie chce, żebym tam szła. Rozumiem.
– Tak. – Kiwam głową.
Nadal się uśmiecha, ale widzę jakiś smutek w jej oczach.
– Właśnie tego chcę – dodaję. – Poradzę sobie.
Jestem tego pewna. To będzie największy wysiłek w moim życiu, ale jednocześnie również ogromna przygoda.
– W takim razie nie traćmy czasu. Przebierz się i idziemy.
– Okej – zgadzam się i wychodzę na górę do swojego pokoju.
Ciągle mam na sobie mundurek szkolny składający się z szarej spódnicy i koszuli. Nienawidzę spódnic. Przebieram się w czarne spodnie i podkoszulek. Na dworze jest zimno, więc biorę jeszcze brązową kurtkę, która jest na mnie trochę za duża. Przebieram trampki na ciężkie buty i podwójnie zawiązuję ich sznurowadła. W szkole włosy muszę mieć upięte lub związane, a teraz uwalniam je z pośpiesznie zaplecionego nad rankiem kłosa. W moim pokoju jest jedno lustro, tuż nad komodą. Zerkam w jego kierunku. Wyglądam niedbale i nie tak jak według niektórych powinna wyglądać dziewczyna. Uśmiecham się pod nosem. Wracam na parter i razem z mamą kieruję na zewnątrz.
– To dość daleko – zauważam, idąc za nią wąskim chodnikiem. – Idziemy pieszo?
– Pojedziemy pociągiem – oznajmia.
Wzruszam ramionami. Stacja, na której mamy wsiąść mieści się całkiem niedaleko. Dochodzimy do niej, a mama studiuje rozkład jazdy, który przywieszony jest na znaku ostrzegającym o przejeździe kolejowym bez zapór.
– Powinien być za trzy minuty – informuje mnie. – Raczej się nie spóźni.
Kiwam głową. Patrzę tęsknie w kierunku jej pistoletu. Kiedyś, gdy byłam młodsza, ojciec dał mi jeden bez magazynku dla zabawy. Od tamtej pory zapragnęłam w ręku trzymać prawdziwy. Oczywiście nie chcę zabijać. Chcę mieć władzę. Pociąg przyjeżdża we właściwym czasie i zatrzymuje się, żebyśmy mogły wejść. Moja mama kasuje dwa bilety. W środku nie ma krzeseł, więc musimy ustawić się pod ścianą. Kilka osób już jest środku. Rozpoznaję tylko dwoje, Ashley Trival, dziewczynę z mojej szkoły oraz jej ojca, kardiologa zatrudnionego w pobliskim szpitalu. Mężczyzna obdarza moją matkę skinięciem głowy. To oznaka szacunku dla strażników muru. Kiedyś mi też będą go okazywać.
– Też idziecie złożyć papiery? – pyta mama.
– Tak – odpowiada Trival. – Ashley idzie na medycynę jak ja.
Dziewczyna przygląda się mi i mojej matce na zmianę. Ja też kątem oka ją obserwuję. Jest całkiem ładna. Ma ciemne włosy, upięte w kok i szaroniebieskie oczy w kształcie migdałów. Jest ubrana w elegancką sukienkę i beżowy płaszcz. Wygląda na o wiele starszą niż jest. Powinnam się czuć przy niej głupio, ale tak nie jest.
– A Kaya idzie na…? – Doktor bacznie mi się przygląda.
Ma to samo mądre spojrzenie, co jego córka.
– Na mur – wyręczam moją mamę i unoszę wysoko podbródek jakbym bardzo chciała uświadomić im, że jestem z tego powodu dumna.
Wydaje mi się, że słyszę ciche prychnięcie dochodzące ze strony Ashley. Pociąg rusza. Okna są otwarte i wiatr rozwiewa moje włosy. Powstrzymuję się od wystawienia głowy przez jedno z nich. Mijamy moje miasto i kierujemy się na południe, do centrum. Domy na widoku pojawiają się coraz rzadziej. Moim oczom ukazują się pola uprawne i pastwiska. Pociąg porusza z prędkością około dwustu kilometrów na godzinę, więc powinnyśmy dotrzeć na miejsce za niecałe dwie. Zatrzymujemy się na kolejnej stacji w Pulvis, mieście położonym na południe od mojego i do środka wchodzi więcej osób. Oni też zauważają moją matkę i kiwają przed nią głowami. Prawie wszyscy to jej znajomi. Ktoś staje obok mnie. Poznaję go. To Tey, mój kolega, z którym bawiłam się, gdy byłam młodsza. On ma teraz dwadzieścia dwa lata. Kiedyś mieszkał w Auster, moim mieście, ale przeprowadził się do Pulvis, bo tam łatwiej jest znaleźć pracę. Wiem, że szkolił się na budowlańca. Nie widzieliśmy się od pięciu lat. Nie zmienił się za bardzo. Ma włosy takiego koloru jak moje i duże szare oczy. Jest blady, ale nie tak bardzo jak na mieszkańców tych terenów. Prawie wszyscy z nas mają jasną cerę i włosy.
– Tey – szepczę do niego.
Przenosi na mnie znudzone spojrzenie i po chwili, rozpoznając z kim rozmawia, uśmiecha się szeroko.
– Kaya – mówi. – Co tutaj robisz?
– Dzisiaj wybieram przedmiot mojego szkolenia – oznajmiam.
– Tak? To super, co wybierasz?
– Mur – odpowiadam.
– Jakoś mnie to nie dziwi – mruczy z chytrym uśmieszkiem. – Zawsze byłaś trochę… porywcza i wojownicza.
– Mam nadzieję, że to komplement.
– Oczywiście.
Wybuchamy śmiechem. Potem jeszcze długo rozmawiamy. Tey opowiada mi o pracy, o swojej narzeczonej i innych sprawach. Wiedzie mu się całkiem dobrze. Cieszę się, że jest szczęśliwy. Dopiero teraz orientuję się jak bardzo brakowało mi przyjaciół przez ostatnie kilka lat.
– Sage przecież też jest strażnikiem w twoim sektorze – przypomina sobie Tey.
Sage był członkiem naszej paczki, który bardzo lubił się bić. Często miał przez to kłopoty.
– Jeszcze nie wiem w jakim będę sektorze – wyjaśniam.
Jest ich siedemnaście. Najbliżej mojego miasta znajduje się Sektor C. Jest tuż przy oceanie, zresztą jak wszystkie oprócz tych na samym południu. One oddzielają nas od wrogich terenów Południowców. Szczerze to tam jest najniebezpieczniej. Zdarzyło się kilka ataków z ich strony, a u mnie nigdy. Największy z nich to Sektor A, tuż przy której mieści się przystań.
– Powinni cię przydzielić do tego, co twoi rodzice. – Głos Teya wyrywa mnie z zamyślenia.
– Mam nadzieję, że tak zrobią – przyznaję.
Nie chcę opuszczać Auster ani rodziny. Jestem przyzwyczajona do północnych chłodów. Kolejny przystanek jest w Petrae.
– Na mnie już czas – mówi Tey i ściska mnie na pożegnanie, a następnie wysiada.
Mama podchodzi do mnie.
– To był Tey? – pyta patrząc na wyjście, przez które przed sekundą wyszedł.
Drzwi znowu się zamykają i pociąg rusza.
– Tak – potwierdzam.
– Dobry Boże, ale się zmienił – mówi, a ja wywracam oczami.
– Przeprowadził się do Pulvis i ma tam pracę oraz narzeczoną – oznajmiam.
– To świetnie – cieszy się. – A ty nadal możesz zmienić zdanie.
Parskam śmiechem.
– Chyba raczej nie zmienię.
Uśmiecha się delikatnie, ale jej oczy pozostają zmartwione. Czym się tak przejmuje? Będę robiła to samo co ona. Kilkanaście minut później w końcu dojeżdżamy do stolicy, czyli Regit. Jest ono największym miastem w Créapiti. Znajduje się tu pełno wysokich wieżowców pokrytych szybami, w których odbija się blask zachodzącego słońca. Gdy z matką wychodzimy na stację, zapach spalin uderza mnie w nozdrza. Powietrze jest tu cięższe niż w Auster. Widzę, że jest tutaj nawet dworzec, a nie mały przystanek jak w miastach, które minęłyśmy.
– Chodź – mówi mama i kieruje się w stronę głównego wejścia.
Budynek jest prawie cały zrobiony ze szkła. Gdy podchodzimy pod niego, automatyczne drzwi się przed nami otwierają.
– Muszę kupić jeszcze bilety na powrót – wyjaśnia i ustawia się w kolejce.
Kiwam głową i w zamyśleniu patrzę z powrotem na peron, z którego przyszłyśmy. Trivalowie i parę innych ludzi również już opuściło pociąg. Teraz rozchodzą się w różne strony. Mama wraca po mnie i odchodzimy.
– Gdzie jest urząd? – pytam.
Idziemy chodnikiem po ulicy, której nazwy nie potrafiłam zapamiętać. Mijamy dużo sklepów, biur i mieszkań.
– Tuż za rogiem. – Wskazuje mi kierunek.
Moim oczom ukazuje się wysoki budynek w ogromną ilością okien. Przechodzimy przez obrotowe drzwi do dużej, elegancko urządzonej recepcji. Jest tu kilka biurek, przy których siedzą urzędniczki jednocześnie robiące coś na komputerach i rozmawiające z gośćmi. Ustawiamy się w kolejce do jednej z nich. Kobieta ma ciemne włosy obcięte na pazia i skośne brązowe oczy. Uśmiecha się miło do swojej rozmówczyni, prawdopodobnie matki wysokiego chłopaka, ubranego w elegancki garnitur, stojącego tuż przy niej. Blask lampy sufitowej oświetla jego mokre od potu czoło. Denerwuje się. Czy ja też powinnam? Urzędniczka wskazuje tamtym windę i podaje numer piętra, na które powinni się udać. Ten chłopak na pewno nie chce iść na mur.
– Chodźmy. – Mama ciągnie mnie za rękę i prowadzi do biurka.
Siada w skórzanym fotelu i uśmiecha się do kobiety.
– Dzień dobry – odzywa się uprzejmym tonem. – Mam na imię Tara Donevane, a to moja córka, Kaya.
– Witam – odpowiada urzędniczka. – Jestem Kathleen Velynee. W czym mogę pomóc?
– Chciałybyśmy wiedzieć, na które piętro powinnyśmy się udać, chcąc znaleźć urząd od straży na murze.
Velynee robi zdumioną minę i przygląda się mi uważnie.
– Na mur? Taka ładna dziewczyna?
Czuję przypływ złości. Biorę głęboki oddech.
– Tak, na mur – potwierdzam.
Chcę jeszcze coś dodać, ale moja matka patrzy na mnie karcąco. Mój ton rzeczywiście jest dość chłodny, ale to u mnie zwykłe.
– To będzie szóste piętro – oznajmia. – Chyba są akurat wolni.
Moja matka dziękuje, podpisuje coś i razem ze mną kieruje się w stronę windy. Do środka wchodzi jeszcze parę osób. Żadnej nie poznaję. Większość ma ciemniejszą cerę, która wskazuje na południowe pochodzenie. Patrzę znudzona w ekranik z wyświetlonym numerem piętra, na którym obecnie się znajdujemy. Bardzo szybko dojeżdżamy na właściwie i jako jedyne wychodzimy na ten korytarz. Widok z okna jest oszałamiający, chociaż to nie najwyższe piętro. Słońce już prawie zaszło, widzę tylko jego mały skrawek na horyzoncie. Mama podchodzi do drzwi oznaczonych liczbą 604 i wzrokiem nakazuje mi, żebym do niej dołączyła. Przez chwilę jeszcze obserwuję miasto i jego coraz częściej zapalane lampy, ale w końcu podchodzę do niej.
– Nie mogę tam wejść – oświadcza.
– Skąd wiesz, że to ten pokój? – pytam.
Uśmiecha się lekko.
– Zapominasz, że jakieś dwadzieścia lat temu ja też tutaj byłam.
– Więc po co pytałaś o piętro?
Wzrusza ramionami.
– Dlaczego nie możesz tam wejść? – Marszczę brwi.
Nie chcę pokazać, że się denerwuję. Powinnam?
– Bo to ciebie będą oceniać.
– Ale… w takim razie, nie stawisz się za mną – jęczę.
– Nie mogę – mruczy. – Ale nie powinnaś się przejmować. Masz to we krwi.
– Tak myślisz?
– Ja to wiem.
– To dlaczego na początku byłaś nieprzychylna mojej decyzji?
– Bo…
– Tylko nie mów, że dlatego, że to niebezpieczne. Właśnie dlatego chcę to robić.
– Wiem.
Moją twarz rozjaśnia słaby uśmiech.
– Dasz radę.
Kiwam głową, robię głęboki wdech i pukam do drzwi.
– Proszę wejść! – Słyszę.
Chwytam moją mamę za rękę i ściskam mocno. Uśmiecha się i wskazuje na drzwi. Puszczam ją i rzucam jej ostatnie, przestraszone spojrzenie. Jednak się boję. Naciskam na klamkę i wchodzę do środka.
Szablon wykonała Sasame Ka dla Zaczarowane Szablony
CREDITS
Photo1 Photo2 Photo3 Photo4 Texture1 Texture2