piątek, 27 czerwca 2014

III

„Nic nigdy nie zdarza się tak, jak to sobie wyobrażamy. [...] Z drugiej strony, jeśli sobie niczego nie wyobrażasz, nigdy nic się nie wydarza.” 
~ John Green

– Wiedziałam, że w końcu się zgodzisz – mówię do mamy, hamując chytry uśmiech.
– Nie zapominaj kto ją do tego namówił – odzywa się tata.
– Wiesz i tak nigdzie indziej się nie nadajesz – mruczy kobieta. – Nawet nie potrafisz się nauczyć jednego tematu na sprawdzian!
Posyłam jej przepraszający uśmiech.
– Kocham cię – szepczę.
Jej spojrzenie łagodnieje.
– Będziemy tęsknić – mówi ojciec.
– Ja też.
Zauważam, że pociąg jest już niedaleko. Poprawiam szelki plecaka i staję bliżej krawędzi peronu. Pojazd zatrzymuje się tuż przy mnie. Nie oglądając się za siebie, wchodzę do środka. Kasuję bilet i staję pod ścianą. W środku jeszcze nikogo nie ma. W końcu jest bardzo wcześnie rano.
Ciągle zastanawiam się, jak mojemu ojcu udało się przekonać matkę. Zazwyczaj jest nieugięta. W sumie nie interesuje mnie to za bardzo. Najważniejsze, że mogę jechać na mur.
***
Przez prawie całą drogę ludzie wsiadają do pociągu, ale żaden prawdopodobnie nie jedzie tam gdzie ja. Większość wysiada przystanek dalej, czasami więcej. Jadę już sześć godzin. Jestem okropnie znudzona. Dostałam wiadomość, w której znajdowała się lista rzeczy, które powinnam ze sobą zabrać. Nie była długa. Spakowałam się całkiem szybko. Ubrania na zmianę, trochę bielizny, piżama, kosmetyki potrzebne do codziennej higieny, buty i własna broń, jeśli ktoś ją ma. Ja nie mam.
Po kilku godzinach musiałam zmienić pozycję, więc teraz siedzę na podłodze, opierając się o barierkę z kasownikiem. Minęło już południe, za dwie godziny powinnam dotrzeć.
Gdy pociąg zatrzymuje się przy jednym z większych miast, Proxime, do środka wsiada bardzo duża liczba osób. Są to młodzi ludzie, niektórzy mniej więcej w moim wieku, inni niedużo starsi. Ich rysy świadczą o południowym pochodzeniu, oliwkowa cera też. Większość ma ciemne włosy, ale nie wszyscy.  Ze zgrozą zauważam, że jednym z nich jest ten chamski chłopak, na którego wpadłam w Regit. Jest bardzo, ale to bardzo wysoki. I ma karabin. Swój własny.
– Przepraszam – czyjś głos wyrywa mnie z otępienia. – Ale czy mogłabyś łaskawie wstać i pozwolić mi skasować bilet?
Odwracam się i widzę ładną dziewczynę z jasnobrązowymi, bardzo długimi włosami i błękitnymi oczami.
– A magiczne słowo?
– Hokus Pokus, spieprzaj.
Gwałtownie wstaję i patrzę na nią z gniewną miną. Jest wyższa, jednak gorzej zbudowana i jakaś taka chuderlawa. Co taka laleczka będzie robić na murze?
– Przeproś – warczę.
Ludzie się na nas patrzą. Większość niecierpliwie, z chęcią skasowania biletu, a inni zaciekawieni, prawdopodobnie z nadzieją, że dojdzie do bójki.
– Nie – odpowiada. – To ty się przesuń, bo cię popchnę.
– Spróbuj.
– Przestańcie – słyszę czyjś cichy, ale stanowczy głos.
Należy on do bardzo niskiej dziewczyny z brązowymi lokami i czekoladowymi oczami. Jest tak drobna i mała, że nigdy nie dałabym wiary, że jest w moim wieku. Co takie osoby chcą robić na murze? Przecież ją można zgnieść w pięści.
– Nie cofnę się, dopóki nie przeprosi – oznajmiam, unosząc dumnie głowę.
Słyszę niezadowolone odgłosy dochodzące od grupki przyszłych adeptów, ale to ignoruję.
– Aria… przeproś ją – mruczy brunetka, orientując się, że to ja jestem ta bardziej uparta. Chyba.
Aria robi niezadowoloną minę.
– Przepraszam – mówi. – Za to, że jesteś taką pizdą.
Pod wpływem silnego napadu gniewu, uderzam ją w twarz. Zatacza się do tyłu i łapie poręczy, dotykając palcami zaczerwieniony policzek.
– Dziękuję za uwagę – rzucam i cofam się, przepuszczając pozostałych do kasownika.
Wzruszają ramionami i czuję ich spojrzenia na plecach, gdy idę na sam koniec wagonu.
– To było trochę niegrzeczne – słyszę za sobą.
Jest to ta sama niska brunetka.
– Zasłużyła sobie.
– Tak, też jej nie lubię, ale przemoc nie jest konieczną rzeczą. – Zakłada ręce na piersi.
Patrząc na nią kątem oka, wybucham cichym śmiechem.
– W takim razie, co tu robisz? – pytam.
Widzę w jej oczach jakąś urazę.
– Nie zajdziesz też daleko z taką wrogością – odzywa się po chwili.
– Nie muszę z tobą rozmawiać, co oznacza też, że ty nie musisz ze mną. Dlaczego więc to robisz?
Wzrusza ramionami.
– Staram się być miła. Tobie też polecam – rzuca na pożegnanie i odchodzi gniewnie, znikając w tłumie adeptów.
***
Po odpowiednim czasie, w końcu pociąg staje. W Internecie widziałam zdjęcia tutejszej okolicy, więc mniej więcej wiem jak dojść do Sektora J oraz innych miejsc, chociaż nie ma tu ich zbyt wiele. Właściwie to w promieniu najbliższych paruset kilometrów można spotkać tylko opuszczone przez ludzi miasta, pustkowia, czasem nawet niegęsty las.
– Wychodzimy – woła ktoś.
Drzwi się otwierają, a adepci zaczynają przepychać się do wyjścia. Jest ich mniej niż mi się na początku wydawało. Wychodzimy na o wiele mniejszy peron niż ten w Regit, czy nawet moim rodzinnym mieście. Jest tu brudno i ponuro. To pewnie jedno z tych opuszczonych miast. Moim oczom ukazują się obskurne budynki i wąskie, zaśmiecone uliczki. Razem z resztą adeptów skręcamy w jedną z nich. Jest już po południu, a pogoda wydaje się w porządku. Jest ciepło, chociaż może mi się tylko tak wydawać po szesnastu latach życia na północy.
Po półgodzinnej wędrówce w końcu docieramy do Sektora J. Brama się przed nami otwiera i na spotkanie wychodzi wysoki, barczysty mężczyzna z krótko obciętymi włosami i ciemnymi oczami.
– Witajcie – zaczyna. – Nazywam się Artair i jestem tutaj jednym z zarządców. Oprócz tego jestem instruktorem przyszłych zarządców i strzelców. Chodźcie za mną.
Wchodzimy do otoczonego płotem i drutem kolczastym, wysokiego budynku. Znajduje się tuż przy murze, a nawet do niego przylega. Jego ściany są ciemne i mało gdzie zdarza się okno. Sektor dziwnie przypomina mi więzienie. Wnętrze holu jest dosyć obskurne. Znajduje się w nim tylko parę krzeseł i tabliczek informacyjnych, żadnych obrazów i innych ozdób. Zauważam korytarz prowadzący do biur zarządców i na klatkę schodową. Po drugiej stronie widzę stołówkę. Tam właśnie idziemy. Jest bardzo, ale to bardzo duża. Prawie wszystkie miejsca są zajęte. Zostały tylko dla nas, adeptów z ostatniego pociągu.
– Siadajcie – mówi Artair i sam również zajmuje miejsce przy stole, który musi być przeznaczony dla zarządców i innych pracowników.
Robimy co mówi. Siedzę między bardzo wysoką dziewczyną z ciemnymi lokami i opalonym chłopakiem z orzechowymi włosami.  Nikogo tutaj nie znam.
– Zanim weźmiecie się do jedzenia, chcę coś ogłosić – rozlega się stanowczy, męski głos. – Nazywam się Charles i jestem głównym zarządcą w Sektorze J…
Okropnie głodna po kilkugodzinnej jeździe, nie mogę się powstrzymać od nie słuchania go i patrzenia na talerz pełen niewyglądającej zachęcająco breji. Jednak jestem tak głodna, że moje palce automatycznie wędrują do łyżki. Nikt na mnie nie patrzy, bo wszyscy są zajęci słuchaniem paplaniny Charlesa.
– …dzisiaj wybierzecie kierunek straży, którym jesteście zainteresowani. Jest ich trzy: Zarządzanie, Patrol oraz w tym roku dochodzi nowy, czyli zwiady. Utworzyliśmy go, gdyż w tym roku część z nas przedostanie się na drugą stronę muru i musi być na to dobrze przygotowana. Profil składa się z treningów poznanych już przy kierunku Patrolu. Ten jednak jest bardziej złożony i wymaga większej sprawności fizycznej. Adepci od drugiego roku wzwyż mogą wybrać, czy chcą pozostać na Patrolu, czy też zdecydować się na Zwiady. Po posiłku wrzućcie karteczki z waszymi nazwiskami do skrzynek stojących w holu. Jutro jak zwykle nowy rok treningu rozpoczynamy różnymi konkurencjami, więc radzę się przygotować. Wszyscy o siódmej spotykamy się na śniadaniu, a potem razem opuszczamy Sektor J. Na razie to tyle informacji, możecie się w końcu brać za jedzenie – kończy dokładnie w tym momencie, w którym ja przeżuwam ostatni kęs breji.
W jednym momencie wszyscy zabierają się do jedzenia. Próbuję odszukać wzrokiem kogoś, kogo mogę kojarzyć z pociągu. Zauważam Arię, siedzącą przy końcu stołu. Rozmawia o czymś z chłopakiem, którego na pewno nie znam. Ma ciemne włosy, jest wysoki i blady. Jego twarz szpeci długa blizna, która zaczynając od lewej brwi przecina długi nos i kończy się na prawym policzku. Aria nie wygląda na dziewczynę interesującą się oszpeconymi facetami. Odwracam głowę i odnajduję wzrokiem jeszcze parę innych osób z pociągu. Tego wysokiego blondyna z karabinem. Przyglądam się mu, a on to zauważa i posyła mi wyzywające spojrzenie. Kiedy jakoś specjalnie na to nie reaguję,  wywraca oczami i znów bierze się za jedzenie.
W końcu wszyscy kończą posiłek i małymi kroczkami zbliżają się do wyjścia. Udaje mi się całkiem szybko opuścić stołówkę. Rzeczywiście w holu zostały ustawione trzy skrzynki. Obserwuję adeptów, wrzucających do nich karteczki. Nie potrafię stwierdzić ile osób wybiera Zarządzanie, Patrol czy Zwiady. Ustawiam się w kolejce. Mam tylko chwilę na zastanowienie. Od razu wiem, że Zarządzanie odpada. Mimo iż lubię się rządzić, nie chcę tego robić bez ryzyka. Może jestem szalona, ale taki właśnie jest mój tok myślenia. Zostaje więc Patrol i Zwiady. Ten pierwszy najwyraźniej jest łatwiejszy. I to jest problemem. Chcę trudu. Kiedy w końcu jest moja kolej, szybko biorę karteczkę, bazgrzę na niej imię i nazwisko, a następnie wrzucam je do skrzynki „Zwiady”. Nie będę tego żałować. Mam nadzieję.
Zastanawiam się, co mam zrobić teraz. Wiele adeptów idzie już na klatkę schodową, prawdopodobnie do swoich sypialni. Jest jeden problem. Nie wiem, gdzie jest moja. Zauważam, że lista wyjaśniająca to znajduje się na tablicy informacyjnej. Stoją przy niej tylko pierwszoroczni adepci, gdyż reszta musi wiedzieć, gdzie śpi. Przeciskam się przez tłum i rozpoczynam poszukiwania swojego nazwiska. Pokoje są dwuosobowe, a ja dzielę go z… Charlotte Carlley. Nie kojarzę tego nazwiska. W każdym razie, jest to pokój numer 324 i mieści się na trzecim piętrze. Odnajduję na klatkę schodową i wychodzę trzy pięta wyżej. Idę wąskim korytarzem razem z innymi i w końcu odszukuję moją sypialnię. Bez pukania wchodzę do środka i wzrokiem napotykam moją współlokatorkę. Staję w miejscu. To ta niska brunetka, która chciała prawić mi kazania. Jej rzeczy walają się po całym pokoju, a ona najwyraźniej nie może się normalnie rozpakować. Podnosi na mnie wzrok.
– Och… to ty – mówi tylko.
Rzucam jej krzywy uśmiech.
– Jesteś Kaya? – dodaje.
– Tak – potwierdzam. – A ty Charlotte.
­– Dla przyjaciół Lottie.
– Nie przyjaźnimy się – zauważam.
Wzrusza ramionami i wraca do wypakowywania rzeczy i wkładania ich do szafek. W pokoju znajdują się dwa łóżka, stolik, dwa krzesła, szafa, komoda i umywalka. Muszą tu być wspólne łazienki.
– Po co ci tutaj tyle rzeczy? – pytam, wskazując na dużą liczbę ubrań, kosmetyków i innych przedmiotów, których bałabym się dotknąć.
– Przecież nie mogłam ich nie wziąć – mówi spokojnie.
– Sorry, ale na mój dobytek wystarczy jedna szuflada.
Widzę błysk w jej ciemnych oczach.
– Czyli mogę…
Wzdycham.
– Tak, możesz zająć moje półki, wieszaki… co tam chcesz.
– O to super, jesteś jednak bardzo miła! – Uśmiecha się.
– Jednak? – Unoszę brew.
– No bo wiesz… bez powodu bijesz obce osoby…
– Miałam powód. – Marszczę czoło. – Nazwała mnie pizdą.
Lottie wzdycha.
– Trzeba było to zignorować.
– Żartujesz, prawda?
Kręci głową.
– Zamkniemy ten temat? – pytam.
– Oczywiście – mruczy, pakując bieliznę do szuflady w komodzie. – No więc, Kaya, skąd jesteś?
– Jak to: skąd?
– Nie jesteś z Proxime – zauważa. – Ja tam mieszkałam i nigdy cię nie widziałam. Poza tym, kiedy wsiadłam do pociągu, ty już w nim byłaś.
– To prawda. Jestem z Auster.
– Auster? – powtarza z niedowierzeniem. – Przecież to… na drugim końcu kraju!
– Właśnie. To była bardzo długa droga – mruczę. – Muszę iść siku.
***
Po wieczorze spędzonym na próbie odnalezienia swojego pokoju z łazienki, która była na moje nieszczęście na drugim końcu piętra, wracam do pokoju. Przy okazji wzięłam prysznic. Armatura nie jest tutaj wcale tak okropna jak opowiadali mi rodzice. Zdaję sobie sprawę, że mówili to prawdopodobnie w celu odpędzenia mnie myśli takich jak dołączenie do strażników. I jak przez to skończyłam?
– Gdzie tak długo byłaś? – pyta Lottie, gdy otwieram nasze drzwi i wchodzę do środka.
Zauważam, że zdążyła już się wypakować. Mój plecak leży opróżniony obok łóżka po prawej stronie pomieszczenia.
– W łazience – mruczę. – Gdzie moje rzeczy?
– Och – zaczyna. – Stwierdziłam, że skoro cię nie ma, a tobie z pewnością nie będzie się chciało tego ładnie ułożyć, to ja to za ciebie zrobię.
Patrzę na nią dziwnie. Posyła mi przepraszający uśmiech.
 À propos, jak można nosić bokserki?
Wywracam oczami.
– Mniejsza z tym, ty nawet kredki do oczu nie masz!
– A po co mi?
Otwiera szeroko oczy.
– Do malowania się?
Czuję, że ta mała zaczyna mnie irytować.
– Słuchaj – zaczynam powoli. – Pech chciał, żebyśmy były razem w pokoju, ale to nie znaczy, że musimy się przyjaźnić. Nie lubię, kiedy ktoś dotyka moich rzeczy. Nie lubię też, gdy próbuje mnie zmieniać czy coś. Rozumiesz?
Lottie ma wypisaną na twarzy urazę.
– Ja wcale nie próbuję cię zmieniać – odzywa się po chwili chłodniej niż wcześniej. – Nie znam cię.
– I może lepiej, żeby tak zostało.
Mruży oczy w sposób, który coś przywodzi my na myśl, ale nie mogę sobie przypomnieć co.
– Okej – zgadza się sztywno. – Wybacz, ale muszę iść.
– Iść? – powtarzam. – Jutro mamy wstać na siódmą. Chyba powinnyśmy już… – urywam, gdy drzwi z trzaskiem się zamykają.
Wzruszam ramionami. Zresztą co mnie to obchodzi?
Przez małe okno w sypialni zauważam, że jest już bardzo ciemno. Fatalna widoczność. W końcu przebieram się w moją piżamę i kładę się do niezbyt wygodnego łóżka. Praktycznie od razu zasypiam.
Szablon wykonała Sasame Ka dla Zaczarowane Szablony
CREDITS
Photo1 Photo2 Photo3 Photo4 Texture1 Texture2