„Niekiedy ci, którzy martwią się o nas, znacznie bardziej zasługują na współczucie niż my sami.”
~ Mikołaj Gogol
Ściany pomieszczenia, do którego wchodzę, mają ładny pomarańczowy kolor. Meble są tutaj albo białe, albo zielone. Przy szklanym biurku siedzi kobieta około w wieku moich rodziców, z krótkimi brązowymi włosami. Ma zmęczony wyraz twarzy i podnosi na mnie spojrzenie dopiero, gdy się witam.
– Dzień
dobry – odzywam się.
– Witam –
mówi.
W pokoju
jest jeszcze waga oraz miarka.
– Jestem
Kaya Donevane – przedstawiam się uprzejmym tonem.
– Donevane?
– powtarza. – Córka Tary i Oscara?
Moją twarz
rozświetla delikatny uśmiech.
– Tak. Zna
ich pani?
– Jasne –
odpowiada. – Mam na imię Janette Anroin. Byłam na tym samym roku, co twój
ojciec.
Zna ich. Czy
to daje mi jakąś przewagę?
– No więc –
kontynuuje. – Postanowiłaś przejąć rodzinny biznes?
– Tak –
potwierdzam.
– Świetnie –
cieszy się. – Zaraz się okaże, czy się nadajesz.
Czuję gęsią
skórkę na ramionach i karku. Czy się nadaję? Mam to we krwi!
– Ściągnij
buty i kurtkę, a następnie wejdź na wagę – nakazuje.
Robię, co
mówi. Licznik wskazuje pięćdziesiąt siedem kilogramów. Potem staję pod miarką.
– Metr
siedemdziesiąt jeden – oznajmia Janette. – Możesz się już ubrać.
– To dobrze?
– pytam, sznurując buty.
–
Przeciętnie – mówi szczerze. – Ale masz duże szanse, jeśli jesteś silna i
szybka.
– Będziemy
to teraz sprawdzać? – pytam, rozglądając się za czymś, co pomogłoby mi to
udowodnić.
Kobieta
bierze głęboki oddech. Wstukuje coś w laptop, leżący na blacie i bierze łyk
kawy.
– Cóż. –
Przygryza wargę. – Chyba mogę być w stosunku do ciebie szczera, prawda?
Czuję się,
jakby mnie spoliczkowała. Czyżby uważała, że się nie nadaję?
– Oczywiście
– mamroczę, przełykając ślinę.
– Nie wiem
czy rodzice ci mówili, ale na Południu nie dzieje się dobrze. Niektórzy ludzi
uciekają nawet z terenów oddalonych od muru o kilkadziesiąt kilometrów.
Zaszywają się tutaj, gdzie niedługo może grozić nam przeludnienie. Pewnie
chciałabyś być w tym sektorze, co twoi rodzice, prawda?
Nie mam
pojęcia, jaki to ma z tym związek, ale kiwam głową na znak zgody.
– Obawiam
się, że to nie będzie możliwe. Wszyscy chcą szkolić się na północy, bo
najzwyczajniej się boją. Prawie nie ma tam już miejsc, a nawet jeśli, to pewnie
ty byś się nie dostała, bo jest wiele ludzi zdolniejszych od ciebie. – Jest
szczera i jestem jej za to wdzięczna. – Jeśli nie przeszkadzałoby ci szkolenie
w Sektorze J, mogłabym nagiąć dla ciebie zasady i nie robić więcej testów, od
razu cię tam przyjmując. Wiesz, ze względu na twoich rodziców.
Sektor J?
Ten termin obił mi się o uszy. No tak, najniebezpieczniejszy z wszystkich
sektorów. Na samiuteńkim południu. Zaraz koło jedynej bramy na drugą stronę.
Jeden z trzech sektorów, na które jako jedyne napadali Południowcy. Nie dziwię
się, że nikt nie chce się tam szkolić.
– To jak? –
pyta Janette.
To trudna
decyzja. Czy tego chcę? W końcu chcę niebezpieczeństwa. Ale czy ja naprawdę tak
myślę? Chcę śmierci?
– Ja…
Naprawdę miejsca w każdym innym są zajęte?
– Do
rozpoczęcia szkolenia zostały trzy dni – tłumaczy. – Było tu już chyba z milion
osób. Nikt nie chciał iść do Sektora J. Tam zresztą też nie zostało ich dużo…
Czuję
łopotanie serca w mojej piersi. Od tej decyzji może zależeć moja przyszłość,
moje życie.
– Zawsze
możesz wrócić do zwykłej szkoły…
– Nie! –
wtrącam szybko. – Mogę się tam szkolić!
Jej twarz
rozjaśnia uśmiech.
–
Wiedziałam, że się zgodzisz – oznajmia.
Czy jestem
aż tak przewidywalna?
Janette
znowu stuka w klawiaturę.
– Nikomu o
tym nie mów – przestrzega. – Bo obie będziemy mieć kłopoty.
– Oczywiście
– obiecuję.
– I
najlepiej nie mów też rodzicom, że mnie tutaj spotkałaś.
Marszczę
brwi.
– Dlaczego?
Przenosi na
mnie chłodne spojrzenie.
– To
osobisty powód – wyjaśnia.
Powoli kiwam
głową.
– Możesz już
iść – oświadcza.
– Dobrze. Do
widzenia.
Podwijam
rękawy kurtki i wychodzę na zewnątrz. Mama stoi pod oknem. Jej postawa i
spojrzenie są znudzone. Jednak gdy widzi mnie, ostrożnie zamykającą za sobą
drzwi, uśmiecha się i szybko do mnie podchodzi.
– I jak? –
pyta.
I jak? Sama
nie wiem. Czy dobrze zrobiłam, godząc się na ten los? Dlaczego ciągle wydaje mi
się, że coś z Janette było nie tak? Mam tyle pytań, a na żadne nie potrafię
odpowiedzieć.
– Przyjęli
mnie – oznajmiam.
Marszczy
czoło.
– Tak od
razu? – pyta. – Bez żadnego testu wytrzymałości fizycznej? Ja musiałam biegać
przez godzinę bez przerwy.
Moje usta
zwężają się w wąską kreskę. Co mam powiedzieć? Musiałabym wspomnieć o Janette,
a tego nie powinnam robić.
– Po prostu
mają mały nabór i przyjmowali bez tego – oświadczam.
W sumie to
nie kłamię. Prawie.
– Tak? –
Patrzy na mnie z niedowierzeniem.
Sztywno
kiwam głową. Docieramy do windy.
– A który
sektor? – odzywa się, gdy w końcu wchodzimy do środka.
– J – mówię
cicho.
– J? –
powtarza.
Wciskam
guzik z cyferką zero.
– Tak –
potwierdzam.
– Ale… ale
dlaczego?
Już mam
powiedzieć, ze tylko tam było wolne, ale przecież wcześniej już wyjaśniłam, że
mają mały nabór. Przygryzam wargę.
– Bo… tak
zadecydowałam – mruczę.
– Przecież
to najniebezpieczniejszy z wszystkich sektorów! – przypomina. – Co ty sobie
myślałaś?
Winda
zjeżdża na dół i otwiera się. Wysiadamy. Widzę, że kolejek jest coraz mniej. Na
dworze już prawie ciemno.
– Ja…
Właśnie
zdaję sobie sprawę, że chcę to robić. Przecież marzyłam o niebezpieczeństwie.
– Będę
uważać – oświadczam sztywno i bardziej z przyzwyczajenia.
Jej mina
jest gniewna. Prawie nigdy się na mnie nie złościła. Opuszczamy urząd i
kierujemy się z powrotem w stronę dworca.
– A co jeśli
nie będziesz? Jeśli ci się coś stanie, nigdy sobie nie wybaczę, że pozwoliłam
ci podjąć tą decyzję.
Właściwie to
mi nie pozwoliła. Podjęłam ją sama, nawet jeśli pod lekkim przymusem. Mierzę ją
wściekłym spojrzeniem i nawet nie zauważam jak na kogoś wpadam. Słyszę
warknięcie. Jest to wysoki chłopak z blond czupryną i niebiesko-brązowymi
oczami. Koło niego stoi dziewczyna w okularach przeciwsłonecznych, chociaż jest
już ciemno. Ciemne włosy ma upięte w kok. Trzymają się za ręce.
– Uważaj jak
leziesz – warczę na niego.
Mama rzuca
mi spojrzenie pełne dezaprobaty.
–
Spierdalaj, kurwa – syczy chłopak.
– Morda –
mówi szybko do niego towarzyszka i paca go w ramię.
Już mam coś
odpowiedzieć, ale jego lodowaty wzrok kieruje się na moją matkę, a źrenice
lekko mu się rozszerzają. Kiwa na nią głową i omija nas, ciągnąc za sobą swoją
dziewczynę. Jeszcze chwilę patrzę na niego spod zmrużonych powiek, a potem
znowu na matkę. Ruszamy dalej.
–
Przestań – mamroczę. – Przecież nic mi nie będzie.
Patrzy na
mnie, jakby nie była za bardzo przekonana. Dochodzimy do dworca, a następnie
udajemy się na peron. Nasz pociąg powinien tu dotrzeć za osiem minut.
– Jesteś
zła? – pytam po jakimś czasie milczenia.
Odwraca
głowę w moją stronę.
– Nie.
Nie wierzę
jej.
– Przecież
sobie poradzę. O co ci tak naprawdę chodzi?
Wzdycha.
– Jesteś
moją córką – mówi. – To chyba oczywiste, że chcę, żebyś była żywa!
– Mamo,
ataki zdarzają się raz na… właściwie to nie wiem, ale przecież nie będę tam
sama. Są tam doświadczeni ludzie. Tacy jak ty. – Trochę wstydzę się, że
powiedziałam to tylko po to, żeby ją przekonać.
Jej
spojrzenie natomiast nie mięknie.
– Nie jesteś
odpowiedzialna. Nie jedziesz tam – mówi stanowczo.
– Jadę.
– Nie będę o
tym z tobą dyskutować.
Następuje
niezręczna cisza. Pociąg dojeżdża na miejsce. Wsiadamy i kasujemy bilety.
Ustawiam się pod ścianą jak najdalej od niej. W wagonie jest prawie pusto.
Wzdycham i wpatruję się w okno. Jest już ciemno, a przed nami jeszcze kilka
godzin drogi. Nie wiem, czy dam radę jutro wstać do szkoły.
***
Gdy w końcu
wchodzę z powrotem do swojego pokoju, jest prawie północ. Przypominam sobie, że
mam sprawdzian z historii. Otwieram podręcznik na odpowiedniej stronie i siadam
z nim na łóżku.
HISTORIA
MURU
Około stu
lat temu po zakończeniu III Wojny Światowej, po której powstało nasze państwo,
Créapiti, rząd postanowił podzielić je na dwie części. Po jednej mieli
znajdować się bogatsi i lepiej wykształceni mieszkańcy, a po drugiej ludzie
słabsi, chorzy i ułomni. Nikt nie wiedział dlaczego właśnie tak posegregowano
obywateli. Pomysł był szalony i niewielu osobom się spodobał. Można się
domyślić, że południowa część szybko się zbuntuje. Nowy system okazał się beznadziejny,
a jego przeciwnicy szybko przejęli inicjatywę. Brutalnie zamordowano dyktatora
i wymuszono pozwolenie na zburzenie muru. Nikt nie chciał się do tego zabrać,
więc budowla jednak pozostała nienaruszona. Pozwolono południowym mieszkańcom
zadomowić się na północy, ale ich duża liczba została u siebie. Było to
niepokojące dla ludzi z północy więc powołano do działania strażników muru.
Domysły były trafne, bo już jakiś czas potem południowi uderzyli. Zaatakowali
mur, a także postanowili przetransportować na północ niebezpieczny materiał
wybuchowy. Mówiono, że nie umieli się nim obsługiwać, więc bomba termojądrowa
wybuchła jeszcze na południu, dokonując bardzo wielu zniszczeń. Od tamtej pory
straż jest jedną z ważniejszych organizacji w naszym państwie.
Jestem tak
znużona, że nie ma szans, żebym nauczyła się tego na jutro. Zasypiam z nosem w
książce.
***
Budzę się o
szóstej nad ranem. Nie chce mi się wstać. Lekcje rozpoczynają się o ósmej, a ja
powinnam się jeszcze umyć. Z ziewnięciem wstaję z łóżka, strącając przy tym
podręcznik na podłogę. Podnoszę go i zerkam na temat, który wczoraj
przerabiałam. Niewiele z niego pamiętam. Wzruszam ramionami i wychodzę na
korytarz. Widzę, że drzwi do pokoju rodziców są otwarte. Mamy nie ma.
Nasłuchuję jakichś dźwięków z dołu. Musiała już wrócić na mur. Wchodzę do
łazienki. Jest mała, znajdują się w niej prysznic, kibel, umywalka i lustro.
Ściągam piżamę składającą się ze starej koszulki ojca i bawełnianych spodni.
Jest mi zimno, gdy zdejmuję skarpetki i dotykam stopami chłodnych kafelków na
podłodze. Długie blond włosy odgarniam na bok i pozbywam się równie bielizny.
Następnie wchodzę pod prysznic. Odkręcam kurek i pozwalam gorącym, parującym
strumieniom spływać na moją głowę i kark. Nakładam na skórę żel do mycia, a na
włosy szampon. Gdy woda zmywa ze mnie grudki piany, zakręcam ją i wychodzę spod
prysznica. Zastanawiam się jakie łazienki mogą być w Sektorach. Rodzice zbytnio
ich nie chwalili. Wycieram się ręcznikiem i owijam go wokół swojego ciała.
Następnie załatwiam swoje potrzeby fizjologiczne i wychodzę na korytarz. Wracam
do pokoju i przebieram się w mundurek. Tu jest inaczej niż w Regit, już we
wrześniu może zacząć się zima. Z zadowoleniem stwierdzam, że muszę dziś ubrać
cieplejsze buty. Schodzę na dół i biorę się za śniadanie, które zostawiła mi
moja mama razem z karteczką „I tak nie pojedziesz”. Wzdycham i po skończeniu
go, ubieram obuwie, biorę plecak i wychodzę na dwór.
***
Po przyjściu
do szkoły, nie rozmawiam z nikim. Po prostu siadam w mojej ławce w szkolnej klasie
i wyciągam z plecaka długopis. To mój ostatni dzień w tej szkole. Chyba.
– Hej –
słyszę czyjś niski głos.
Odwracam się
i widzę Carola. Jest to mój kolega z klasy. Dużo dziewczyn uważa, że jest
przystojny. W sumie to tak. Ma ciemne włosy, prosty nos i wesołe brązowe oczy,
oliwkową cerę, co jest tu niezwykłą rzadkością. Siedzi w ławce za mną i
przegląda swoje ściągi na sprawdzian.
– Czego? –
mówię mało uprzejmym tonem.
Widzę w jego
oczach jakąś urazę.
– Chciałem
tylko pogadać – mruczy.
Otwieram
książkę na stronie, z której uczyłam się w nocy i szybko przebiegam po niej
wzrokiem.
– Muszę się
uczyć – oznajmiam.
– Po co?
Mogę dać ci ściągi.
Wywracam
oczami.
– Nie,
dzięki.
Wtedy
rozlega się dzwonek i pozostali uczniowie oraz nauczycielka wchodzą do środka.
– Mam
nadzieję, że przygotowaliście się na sprawdzian – mówi.
Przełykam
ślinę. Rozdaje nam testy, a gdy dostaję swój, piszę jedynie swoje imię i
nazwisko. Nie mogę sobie nic przypomnieć. Powoli zaczynam żałować, że nie
wzięłam pomocy od Carola.
– Co ty
robisz? – słyszę wzburzony głos nauczycielki.
Mówi do
mnie? Nie. Patrzy się na Carola, a następnie podchodzi do niego i wyjmuje mu
ściągi z piórnika.
– Co to ma
znaczyć?
Wszyscy na
niego patrzą. Na jego czole zbierają się kropelki potu.
– Ja…
– Wiesz, jak
się to kara? – pyta.
Przełykając
ślinę, kiwa głową. Nauczycielka bierze swoją dużą linijkę i każe mu wstać.
Chłopak blednie i to robi.
– Połóż ręce
na blacie – nakazuje.
Waha się,
ale w końcu spełnia jej rozkaz. Kobieta zamachuje się linijką i z całej siły
uderza w jego palce. Carol robi wszystko, żeby nie pisnąć. Jeśli by to zrobił,
wina nie zostałaby mu odpuszczona i nie mógłby poprawić tej oceny. Nauczycielka
uderza jeszcze raz. Przedmiot jest dość ostry. Widzę krew na jego dłoniach.
Lubię jej zapach. Rozglądam się po klasie. Kilka dziewczyn patrzy na niego z
podziwem, inni ze współczuciem. Ja mu nie współczuję. Obrywa jeszcze kilka razy
i ani razu nie krzyczy. Kobieta wzdycha i odkłada linijkę. Jest cała czerwona
tak jak i palce Carola. Przyciska do nich usta. Ma łzy w oczach. Nauczycielka
zabiera mu ściągi i daje nowy arkusz. Wiedząc, że ja i tak już nic nie napiszę,
oddaję jej pusty sprawdzian.