wtorek, 11 listopada 2014

VIII

„Nie wiem co jest fun­da­men­tem nasze­go świata, wiem jed­nak, że mu­ry nie są stworzo­ne z bezinteresowności.”

            Raz w miesiącu nadchodzi sobota, w którą można opuścić Sektor J i pojechać do miasta na przykład w celu odwiedzenia rodziny. Mnie się to nie opłaca, bo mój dom leży na końcu kraju i nie zdążyłabym zmieścić się w wyznaczonym czasie. Prawie wszyscy adepci pochodzą z Proxime, tak też się więc tam udają. Ja również, ale bez konkretnego celu.
            W końcu nie mam nic do roboty w sektorze. Moje ramię nadal jest ranne, co uniemożliwia mi branie udziału w większości treningów.
            Pociąg zatrzymuje się na stacji w Proxime i wszyscy ją opuszczamy. Nie mam nikogo to towarzystwa, bo Lottie również odwiedza krewnych, dlatego snuję się po ulicach sama.
            Proxime jest o wiele większym miastem niż moje rodzinne Auster. Przypomina bardziej stolicę.
            Mimo, że jest już połowa jesieni, temperatura wynosi ponad dwadzieścia stopni. Odpowiada mi to, ale nie jestem przyzwyczajona.
            Włóczę się przez centrum miasta, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Mogłabym iść do sklepów z bronią i zorientować się ile może ona kosztować. Chciałabym mieć swoją.
            Mogę także iść coś zjeść, bo czuję burczenie w brzuchu, albo…
Moje rozmyślenia przerywa czyjś głos:
            – Kaya? – Odwracam się i zauważam Jesse’ego idącego w moim kierunku.
            Ma na sobie czarną koszulkę z długim rękawem, spodnie moro i glany. Wyróżnia się z tłumu, gdyż większość osób jest tu opalona, a do tego trudno nie zauważyć jego blizny.
            Zastanawiam się co tutaj robi. Też nie ma tu rodziny, którą może odwiedzić? Właściwie to nie wygląda na typowego mieszkańca Proxime.
            – Cześć – mamroczę, gdy staje tuż naprzeciwko. Jest ode mnie dużo wyższy, więc gdy na niego patrzę, mrużę oczy od słońca.
            – Jesteś z Auster, prawda? To dlatego nie jesteś zorientowana, co i gdzie robisz.
            – Skąd to wiesz? – Marszczę brwi.
Rzuca mi konspiracyjny uśmiech, co uznaję za lekko niepokojące.
            – A ty? – pytam, bo wciąż milczy.
            – Z Satlant – odpowiada szybko. – Wiesz, gdzie to jest?
            – Nie… – Kręcę głową.
            – Na północnym zachodzie kraju. Nieważne. Wyglądasz na poważnie zagubioną.
            – Jestem tu pierwszy raz. – Uśmiecham się i wzruszam ramionami.
            – Ja pewnie jakiś setny, więc mogę ci powiedzieć, gdzie co jest. Szukasz czegoś konkretnego?
            – W sumie to jestem głodna – oświadczam.
            – Ja też.
            – Och. – Zaczynam czuć się naprawdę niezręcznie.
            – A chcesz coś słodkiego, czy…
            – Właściwie to wpierdoliłabym talerz naleśników z czekoladą, bo jedzenie w sektorze konkretnie mi nie odpowiada – mówię, nim zdążam się pohamować.
Parska śmiechem.
            – Chodź – proponuje i prowadzi mnie naprzód.
            Cieszę się, że nie spędzę tego dnia sama, ale jednocześnie boję się przy nim zbłaźnić. Ale dlaczego? Nigdy nie obchodziła mnie za bardzo opinia innych, a teraz… czuję się dziwnie. Co się ze mną dzieje?
            Jesse wskazuje na małą restaurację z przytulnym wystrojem. Ściany pomieszczenia mają ciemnoczerwony kolor, a meble są wykonane z ciemnego drewna. Zajmujemy miejsce przy jednym z takich stolików i czekamy, aż kelner przyniesie nam menu. Gdy w końcu tak się staje, zamawiam naleśniki. Ku mojemu zdziwieniu, chłopak także.
            – Jak tam twoja ręka? – zagaduje, gdy kelner odchodzi.
Kieruję wzrok na bandaż okrywający przedramię i z powrotem na niego.
            – W porządku – mruczę, odwracając wzrok. Jakoś nie potrafię patrzeć na niego wprost.
            – Ty to ciągle masz kłopoty – śmieje się. – Ile razy już tutaj omal nie umarłaś?
Wykrzywiam usta w grymasie, który powinien uchodzić za uśmiech i nie mając co zrobić ze swoimi rękami, zaczynam się bawić solniczką.
– W ogóle podoba ci się tutaj?
– Szczerze to nie wiem – mamroczę w końcu. – Wyobrażałam sobie życie tutaj całkiem inaczej. Nie zrobiłam dobrego pierwszego wrażenia i teraz mam przerąbane. – Wzdycham, zastanawiając się czemu zwierzam się mu, jakby był moim przyjacielem.
– Kiedy zrobiłaś złe wrażenie? – pyta zdezorientowany.
Patrzę na niego spod zmrużonych powiek.
            – Nie wiem czy zauważyłeś, ale nikt mnie nie lubi – dodaję ciszej, beztrosko.
            – Nie sprawiasz wrażenia niezadowolonej z tego – kwituje.
Mrużę oczy.
            – Bo mi to nie przeszkadza. – Zakładam ręce na piersi.
            – Charlotte cię lubi – zauważa.
            – Bo nie ma wyboru.
            – A ja tak, a jakoś cię lubię.
Wybałuszam oczy, a on widząc moją minę, zanosi się śmiechem. Czuję ciepło na policzkach i dziękuję niebiosom za to, że w tej chwili kelner przynosi nasz posiłek. Niesamowity zapach naleśników powoduje, że nie mogę skupić ani jednej myśli na czymś innym.
– Mmm, pyszne – stwierdza Jesse po połknięciu pierwszego kęsa.
– Dlaczego zamówiłeś to samo? – pytam, unosząc brew, nadal nie ruszając mojej porcji i starając się na nią nie patrzeć.
Wzdycha, ale nie odpowiada, bo przeszkadza mu uruchomienie się telewizora wiszącego na ścianie. Oczywiście ukazuje się program z wiadomościami. Ostatnio tylko tym nas karmią.
– Podajemy wiadomości z ostatniej chwili. Soldatkraft sprzymierzył się z Pramonė przeciwko Yenidevlet. Wszyscy wiedzą, że wojna, która na wschodzie trwa już kilkanaście lat nas nie dosięgnie. Nasz Prezydent, Kier Spungen uważa też, że nie potrzeba interweniować. Dużo bardziej powinniśmy się obawiać ataków z Południa. Dawno już nie zdarzyły się jakieś zamieszki, co oznacza, że szykują coś większego.
Nie jesteśmy jedynym państwem na świecie, rzecz jasna. Na południu jeszcze dalej niż TO Południe, aż za morzem rozciąga się zrujnowane państwo Utostake. Od dawna chcą zrobić z siebie potęgę gospodarczą, ale nie mają żadnego władcy, więc panuje tam chaos, co jest skutkiem wieloma buntami przed III Wojną Światową, więc jakim prawem? Jeszcze około sto lat temu chcieli brak ideologii. Teraz go mają, a wciąż nie są zadowoleni.
Za oceanem mieści się o wiele większa siła, wspomniane już Yenidelvet. Jest to ogromny kraj, któremu ciągle mało, więc grabi słabsze państewka, zostawiając dym i popiół. Od paru lat trwa tam wojna domowa, a dlaczego? Bo ludzie mimo, że zostali pozbawieni swojego ojczystego obywatelstwa, nadal wierzą, że go odzyskają. Na razie nie widać efektów.
Na ich nieszczęście jest wiele państw, które się im nadal sprzeciwiają, a nie są tak silne. Większość milczy, bojąc się Yenidelvet, a zwłaszcza kraje, w których ustatkowała się monarchia.
My nie mamy najgorzej, bo nie tak łatwo do nas dotrzeć, a wiem, że te pieprzone olbrzymy chętnie zajęłyby też nasz teren. Nie mamy właściwie sojuszu z żadnym krajem, więc nie pomagamy innym, a gdyby ktoś wypowiedział wojnę nam, nie musielibyśmy się obawiać. Jesteśmy potęgą militarną, bo oprócz wojska, Créapiti ma nas, strażników muru.
– Głupcy – kwituje Jesse, przerywając jedzenie. Ma podbródek brudny od czekolady. – Moim skromnym zdaniem powinni się bardziej przejąć możliwą wojną niż ludźmi, którzy praktycznie nie wchodzą im w drogę, a nawet to jeśli to ze zrozumiałych powodów.
Patrzę na niego w zamyśleniu i ponownie zerkam na ekran telewizora, gdzie niestety już nie mówią o polityce, a o innych sprawach, które mnie zbytnio nie obchodzą.
– Uważasz, że robią dobrze? – pytam po chwili.
– Oczywiście, że nie. – Przenosi spojrzenie na mnie. – Jednak osobiście jestem zdania, że nie powinniśmy być tacy bierni.
– Może Spungen po prostu się buntuje – parskam śmiechem, ale on nadal patrzy na mnie z śmiertelnie poważną miną.
– To nie bunt, to tchórzostwo – stwierdza i widząc swoje odbicie na powierzchni szklanki zirytowanym ruchem obciera brodę z polewy. – Kaya, w ogóle to nie wiedziałem, że aż tak interesuje cię polityka.
– Trzeba wiedzieć na czym się stoi – oświadczam.
– Masz rację. – Jego wzrok zatrzymuje się na zegarze wiszącym na ścianie. – Ej, zostały nam jeszcze tylko dwie godziny, a chciałem się przejść do parku, zechcesz to zjeść? – Posyła mi uśmiech.
– Och, jasne. – Zabieram się do posiłku.
Gdy kończę, dostajemy rachunek, płacimy i opuszczamy restaurację.
Słońce tu zachodzi szybciej, więc już prawie jest ciemno. Światła w wysokich budynkach stwarzają niesamowity efekt na zewnątrz, co przypomina mi moją ostatnią wizytę w stolicy, a potem również tęsknotę za domem.
– Jaki park miałeś na myśli? – pytam, gdy ruszamy w nie tą ulicę, z której przyszliśmy.
– Centralny – odpowiada. – Jest tam taka ładna fontanna.
– Fontanna – powtarzam jak echo. – I chcesz pooglądać ją ze mną? – upewniam się, unosząc brew.
– Przecież do niczego cię nie zmuszam – prycha i idzie dalej.
Chociaż mam bardzo długie nogi to i tak żeby za nim nadążyć muszę się sprężyć.
– No ale o co ci chodzi? – pytam. – Chyba nie chcesz gadać o polityce.
– Już niedaleko – oświadcza, ignorując moje pytanie.
– Ej! – Chwytam go za ramię, a on odwraca się do mnie twarzą. – Odpowiedz.
Parska śmiechem, a ja czerwienię się na twarzy.
W oddali zauważam fontannę, o której z pewnością mówił. Ma ona ogromne rozmiary, a woda, która z niej wyskakuje jest podświetlona na nieustannie zmieniające się kolory. Tryskające strumienie tańczą na tle ciemniejącego nieba sprawiając, że nie mogę oderwać od nich wzroku.
– Podoba ci się? – pyta Jesse, siadając na ozdobnym kamieniu umieszczonym obok nas.
– Tak, ale… nadal nie uzyskałam odpowiedzi. – Mierzę go oskarżycielskim spojrzeniem.
– Coś ty taka niecierpliwa? – Unosi brew z uśmiecham, a ja siadam na kamieniu obok. – Nie lubisz być utrzymywana w niepewności. – Nie brzmi to jak pytanie.
– Ja ci zaraz powiem jak utrzymać idiotę w niepewności.
– Jak? – śmieje się.
– Później ci powiem – oznajmiam starając się brzmieć arogancko.
Mruży oczy.
– Jakaś ty okropna.
Biorę zamach i spycham go z kamienia, a ten upada na ziemię, krztusząc się ze śmiechu.
– Temat jeszcze nie zszedł na politykę, więc chyba masz odpowiedź.
– Słuchaj, wiem, że to ty wtedy wyniosłeś mnie z mojej sypialni w tamten dzień…
– Za co słono zapłaciłem. – Wyciąga przed siebie dłoń, na której zauważam plaster.
– I chciałeś, żebym cię pocałowała – dodaję.
– A ty nie. – Ma oskarżycielski wyraz twarzy, przez co mam ochotę się roześmiać.
– Dlaczego chciałeś? – Ignoruję jego wypowiedź.
– A nie podoba ci się to?
– Chcę znać twoje intencje. – Nie ustępuję.
– Przecież wszyscy tam całowali się ze wszystkimi. – Unosi ręce w obronnym geście. – Ja nie mogłem?
– Och… – Rumienię się na twarzy. – Cóż, masz rację.
– No widzisz, o co tyle hałasu?
– Tylko to… takie niecodzienne dla mnie. W moim mieście takich rzeczy nie robią, to spokojni ludzie. Tu jest inaczej.
– U mnie też nie – stwierdza. – To chyba dlatego, że jestem już tutaj tak długo.
– Och, zapomniałam, że jesteś z czwartego roku – mruczę. – Jest trudno?
– Nie. – Kręci głową. – Ale tobie chyba tak, nie?
– Nie jest tak źle…
– A mieliście już jakieś większe gry drużynowe?
– Nie.
– Bo już za parę dni zorganizują bitwę o flagę. Wiesz na czym to polega?
– Mniej więcej. To świetna sprawa. Oczywiście nie gracie z prawdziwą bronią, prawda?
– Prawda. Pierwszoroczni raczej nie biorą udziału. Ale jeśli bardzo byś chciała, mógłbym cię wkręcić.
– Naprawdę? – Na mojej twarzy pojawia się uśmiech. – A wkręciłbyś też Lottie? – Nie podoba mi się perspektywa, że musiałabym brać w tej grze udział jako jedyna pierwszaczka.
– Pewnie. Ej, wracasz pociągiem o osiemnastej dwanaście?
– Tak, a co?
– Bo jeśli chcemy zdążyć, to trzeba już iść. Wiesz, stacja wcale nie jest tak blisko.
– Ta, masz rację. Chodźmy.

___

Okej, po dużej przerwie w końcu dodaję ten rozdział. Jest krótki, nic się nie dzieje, ale przynajmniej można się czegoś dowiedzieć o świecie. Mam nadzieję, że nie wypadło tak źle jak mi się wydaje. Wprowadziłam też małą zmianę, a mianowicie akapity. Chyba nie stawiam ich jeszcze perfekcyjnie, a we wcześniejszych rozdziałach pojawią się dopiero za jakiś czas. To chyba tyle ode mnie. Liczę na szczere opinie ;*

12 komentarzy:

  1. Kaya, cholero, co z tobą nie tak?! Uduszę. Jesse jest taki aww, a ty co! No uduszę!
    Przepraszam, te emocje, rozumiesz.
    "Mnie się to nie opłaca, bo do mój dom leży na końcu kraju i nie zdążyłabym zmieścić się w wyznaczonym czasie." - bo do mój dom. Okej, Kaya.
    Nic więcej nie znalazłam, bo ten rozdział jest taki cudowny! Pomijając Kayę, która jest okropna. Nie lubię jej. Jest na nieoficjalnej randce z Jesse'em (od dzisiaj ich shippuję) i ogłasza, że wpierdoliłaby naleśniki? No, na bogów starych i nowych, co ona sobie myśli?! Chociaż może Jesse to lubi. Nah, i tak Kaya mnie wkurza. Jest taka... kayowata.
    Bardzo podoba mi się przedstawienie sytuacji w innych państwach/miastach. Wydaje mi się taka rzeczywista. No i te nazwy są cudne. Podziwiam Cię za pamiętanie tego wszystkiego.
    Dużo weny, dużo czasu i pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha dziękuję za opinię xd Cieszę się, że ci się spodobało :*

      Usuń
  2. Na bogów, co się z tą Kayą dzieje! Ślepa czy jak? Przecież to jak na dłoni widać, że Jesse... Uh. Rozdział w porównaniu z poprzednimi był po prostu delikatny. Zwykle oderwanie od rzeczywistości. Podoba mi się pomysł, że raz w miesiącu można opuścić tereny szkolenia, ale chyba lepiej byłoby, gdyby ten czas był nieco dłuższy. Od sytuacji z bombą zupełnie inaczej patrzę na Jesse'go. Polubiłam go i jest mi aż żal, że Kaya nie dostrzega faktu, że ten koleś jednak coś do niej... Chyba, że mi się tylko wydaje? Chociaż nie sądzę. Naleśniki były całkiem przyjemne, pogadali sobie i w ogóle było nawet uroczo. Jeszcze ta fontanna. Ale Kaya... Cóż myślę, że mogłabyś wzniecić między nimi jakieś uczucie. To mogłoby być ciekawe. Zobaczyć Kayę w dotąd - nieznanej dla czytelnika - roli zakochanej. Podobało mi się także przedstawienie sytuacji na świecie. Jestem pod wrażeniem pomysłowości i podziwiam cię, za te niemal skomplikowane nazwy. Będę musiała je dobrze zapamiętać w razie czego. Co do przerw między kolejnymi rozdziałami nie masz się czym martwić. Czytelnicy i tak poczekają ;) Życzę dużo weny i niecierpliwie czekam na następny. Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Eee, nie będziesz musiała zapamiętywać. Wiem, że są nieco dziwne dlatego będę je wspominała często ;)
      Kurczę muszę u ciebie też nadrobić! :)

      Usuń
  3. Twoje opowiadanie jest genialne <33 Bardzo polubiłam Kayę. Jest naprawdę urocza. No i masz super wygląd bloga. Jest świetny. Nie mogę się doczekać następnego rozdziału.
    Weny :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ahahaha siuram kiedy ona była urocza?

      Usuń
    2. Cały czas xd Pomimo tej jej wredoty jest w niej coś fajnego ;)
      I tak przy okazji
      Zapraszam do mnie:
      http://tommorow-is-beautifull-dream.blogspot.com/

      Usuń
  4. Kaya to najbardziej urocza, fajna bohaterka jaką znam. Naprawdę ją polubiłam.
    Jesse jest słodki, widać że między nimi lecą iskry.
    Uwielbiam twój styl pisania, sposób w jaki wyrazasz emocje i piękne opisy.
    Twój blog wyglada swietnie.
    Zapraszam do sb:
    Ofiara-wrozek.blogspot.com - niedługo nowy rozdział.
    Pozdrawiam
    Carmen

    PS. Tocz się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Twój jest dziadowski jak chrześcijańskie obrzędy w kaplicy z Guślarzem.

      Usuń
  5. Świetny nowy szablon! Jak na mój gust, idealnie odzwierciedla tematykę Twojego opowiadania. Rozdział przeczytałam już jakiś czas temu, ale dopiero teraz komentuję.
    Czyżby Jesse stara się przykuć uwagę Kayi? Takie odniosłam wrażenie, ale możliwe, że się mylę. W sumie ta dwójka fajnie by się uzupełniała. Od dzisiaj im kibicuję ^^
    Rozdział niezbyt długi, ale w sumie miło czasem odetchnąć po wulgaryzmach jeden na drugim czy "chrztem" ;D Jedyne, do czego mogłabym się przyczepić to wygląd tekstu - koniecznie wyjustuj! Tak źle się czyta, ponieważ linijki są różnej długości. A możesz poprawić to zaledwie jednym kliknięciem :)

    Z niecierpliwością czekam na rozdział ósmy!

    Pozdrawiam!

    PS: Nie myśl, że zyskałaś nową czytelniczkę, o nie! :D Ja już od dawna jestem Twoją czytelniczką, ale dotychczas działałam pod innymi nazwami i na całkiem innym koncie. Być może mnie skojarzysz: Demonica Camille/Aniela. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. o Boże! No dobra, miałam nadzieję dowiedzieć się w tym rozdziale czegoś więcej o tym tajemniczym związku Lottie, ale to jest jeszcze lepsze! Kaya, ty debilko? Ty nie wiesz, czemu tak trudno ci się jakoś zachować przy Jessem? Bo on ci się podoba, ty krejzolko! tak! O Boziu...tyle miłości! Fakt, może mało się działo, ale te romanse...lecę do kolejnego!

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonała Sasame Ka dla Zaczarowane Szablony
CREDITS
Photo1 Photo2 Photo3 Photo4 Texture1 Texture2