Następnego ranka wstaję wcześniej i zamiatam swoje obcięte włosy do worka i wkładam go do mojej szuflady. Lottie nadal śpi, a ja biorę ciuchy i wymykam się do łazienki. Wściekłość, smutek, poczucie beznadziejności – wszystko już mi przeszło. Właśnie w tym momencie obiecuję sobie, że nigdy więcej nie będę płakać ani się nad sobą użalać. Coś takiego przytrafiło mi się po raz pierwszy w życiu i nie chcę, by się powtórzyło. Muszę być silna, chociaż właściwie nie mam powodu do słabości.
Wchodzę do łazienki i jestem szczęśliwa, że nikogo nie ma w
środku. Jest jakaś szósta nad ranem i większość adeptów nadal śpi. Od razu idę
pod prysznic, a potem ubieram się i załatwiam potrzeby fizjologiczne. Nareszcie mam okazję zobaczyć, jak teraz wyglądam, więc podchodzę do lustra i reaguję na to zupełnie
obojętnie. Jaśniutkie kosmyki okalają moją bladą twarz, a na niej patrzą na
mnie czarno-złote oczy, pod którymi da się zauważyć cienie, bo naprawdę się nie
wyspałam. Pocieram je pięściami i ziewam, a następnie wychodzę z łazienki i
wracam do sypialni. Moja współlokatorka nadal śpi. Śniadanie rozpoczyna się o
siódmej, więc jeszcze mam godzinę wytchnienia. W żołądku czuję nieprzyjemny
skurcz i zdaję sobie sprawę, że wolałabym już zostać w tym pokoju cały dzień.
***
Gdy Lottie się budzi, od razu idzie do łazienki i mówi, że
mogę iść na śniadanie bez niej. Jakoś nie mam na to ochoty, ale zaczynam robić
się głodna, a to stawiam na pierwszym miejscu.
Wychodzę na korytarz i razem z tłumem idę do stołówki. Prawie
wszyscy wspominają o zeszłej nocy, przez co mam ochotę zatkać sobie uszy. Nie
podoba mi się też perspektywa, że będę musiała zjeść w samotności.
W końcu docieram do stołówki i kieruję się do szwedzkiego
stołu, gdy nagle zatrzymuje mnie czyjś głos:
– Widzę, że ścięłaś włosy, cipo. I zmazałaś z czoła swoją
podobiznę.
Odwracam się gwałtownie i przy jednym ze stołów zauważam
blondyna z pociągu. Patrzy na mnie i uśmiecha się szyderczo. Ktoś obok niego
parska śmiechem. Jest to przysadzisty,
opalony chłopak z jasnobrązowymi włosami postawionymi na jeża i piegowatą
twarzą. Koło niego siedzą jeszcze Aria, ten bliznowaty, wysoki adept z czarnymi
kosmykami związanymi w kucyk, kocimi oczami i orlim nosem oraz dziewczyna z
ciemno rudymi lokami i odstającymi uszami. Do tego na dostawianym krześle
siedzi brunet z kędzierzawą czupryną i zawadiackim uśmieszkiem. Jest krzywo
ogolony.
Orientuję się, że to ten blondyn pociągnął mnie za włosy i
tak nazwał.
– To ty! – wypalam.
– Nie jestem pewien czy przechodziłem z tobą na ty –
stwierdza, a reszta wybucha śmiechem.
– Nie jestem pewna, czy przechodziłam z tobą na narządy
płciowe – odpowiadam.
– Nie dość, że cipa, to jeszcze wyszczekana.
– Czego ty właściwie ode mnie chcesz?
– Skocz z muru, cipo.
– Spierdalaj.
– Hej, a czy cipy używają tamponów? A może zamiast tego
wsadzasz sobie naboje?
Moja twarz robi się czerwona, a ręce zaczynają drżeć.
– Powiedziałam: SPIERDALAJ.
– Zadałem ci uprzejme pytanie.
– A ja ci zaraz uprzejmie przyjebię w twarz.
– Już się ciebie boje. Co mi zrobisz? Znokautujesz mnie swoimi
nabojami z dupy?
Biorę leżący z brzegu stołu widelec i pod wpływem złości
rzucam w niego. Ale chybiam, bo blondyn się uchyla. Wybucha śmiechem.
– Ktoś tu chyba ma PMS.
– Widzę, że jesteś w tej kwestii sporym znawcą.
– Och, ty też jesteś znawczynią. W końcu sama jesteś cipą.
– Możesz łaskawie przestać tak na mnie mówić?
– Możesz łaskawie zasłonić czymś twarz, bo nie mam ochoty na
nią patrzeć?
– Wzajemnie.
– Cipa próbuje ripostować! Brawo za odwagę – odzywa się
chłopak z włosami na jeża.
– Próbuję też obejść się bez rękoczynów, ale tu najwyraźniej
się nie da – warczę i podwijam rękawy bluzy.
Blondyn wybucha jeszcze głośniejszym tonem, wtórują mu
towarzysze.
– Chcesz się bić? – pyta, wstając.
Od razu uderza mnie to, jaki jest wysoki. Czuję, że włosy
jeżą mi się na karku i mam ochotę się wycofać. Jednak tego nie robię i patrzę
hardo w jego oczy.
– Chcę.
– To masz problem. – Chłopak opada leniwie z powrotem na
krzesło.
– Boisz się? – pytam, jednak mój głos brzmi nieco niepewnie.
– Nie jesteś na moim poziomie, cipo.
– Tylko na o wiele wyższym.
– Och, z pewnością. A ja chętnie zepchnę cię z tego poziomu i
będę patrzył jak rozkwaszasz się o beton.
– Jedyne, co zaraz będzie rozkwaszać się o beton, to twoja
niewyparzona morda.
– Jebana cipa – śmieje się, a jego wzrok na chwilę umyka w
bok, na kogoś za mną.
– Wystarczy – odzywa się Lottie, podchodząc bliżej.
– To on zaczął – skarżę się.
Dziewczyna mruży oczy.
– Co to ma być?
– Ja… – urywam. – Ja nic nie zrobiłam.
– W takim razie co oni ci zrobili? – zadaje kolejne pytanie,
przenosząc chłodny wzrok na siedzące towarzystwo.
– Nieważne – rzucam gniewnie.
– Jared, chyba ty musisz się wytłumaczyć – stwierdza
ironicznie rudowłosa, posyłając blondynowi znaczące spojrzenie.
Chłopak odwraca wzrok z powrotem w stronę Charlotte.
– Cipa napatoczyła się podczas posiłku – mówi w końcu.
Uśmiecha się krzywo. – Poza tym, to nie ja jestem twórcą jej portretu, tylko
ona. – Gestem ręki wskazuje na Arię. Dziewczyna prycha i łapie dłoń tego z
blizną, jakby to miało ją pocieszyć.
Mój wzrok wędruje do ich złączonych dłoni i zauważam, że na
tej jego jest mała rana powstała zapewne w wyniku... ugryzienia. Otwieram
szerzej oczy. Ale zaraz potem znowu przerzucam spojrzenie na Jareda.
– Ale ty bezpodstawnie mnie obrażasz – mówię siląc się na
spokojny ton.
– Przeczysz posiadania waginy?
– Nie?
– A więc to nie jest bezpodstawne, cipo.
– Pieprz się.
– Powiedziałbym to samo, ale nikt nie chce ci włożyć.
– Dosyć! – Lottie zakłada ręce na piersiach.
– Odszczekaj to – mówię do Jareda, ignorując współlokatorkę.
– I co teraz zrobisz, przyjacielu? – Rudowłosa odgarnia włosy
na bok.
– Morda – mruczy na nią Jared. – I nie, nie odszczekam tego,
bo to prawda. Chyba, że Jesse byłby chętny, wczoraj nie miał nic przeciwko.
Na twarzy chłopaka z blizną pojawia się delikatny, ale lekko
kpiący uśmiech. Jednak się nie odzywa.
– Och, to ona cię ugryzła? – Chłopak siedzący na dostawianym
krześle wyrywa się z zadumy i w skupieniu drapie swój nos.
Rumienię się na twarzy. Jesse wzrusza ramionami.
– To ona – powtarza tamten, lustrując mnie spojrzeniem.
– A nawet jeśli, to co z tego?
– Nie rzucaj się, stwierdzam fakt – odpowiada. – To ty miałaś
pocałować tego małego, prawda?
– A nawet jeśli, to co?
– Miałem zamiar cię zapytać jeszcze w nocy. Dlaczego nie
wybrałaś Jesse’ego? – pyta ze zdumieniem.
– Bo nie mam zamiaru nikogo całować?
– O czym wy mówicie? – odzywa się chłodno Aria.
– O niczym – mówię lodowatym tonem.
– Całowałeś kogoś? – Gwałtownie odwraca się w stronę chłopaka
z blizną.
Wzrusza ramionami.
– Może jedną osobę. Szczerze to było ciemno i nie pamiętam.
Aria otwiera szerzej oczy i puszcza jego rękę.
– Ją? – Wskazuje na mnie oskarżycielsko.
– Nie chciała – mówi, a jego rozbawione spojrzenie jest
skierowane na mnie.
– Tą drugą? – Przewierca spojrzeniem Lottie.
Jesse unosi brew.
– Nie.
– Jesse, ogarnij swoją stalkerkę – nakazuje nieśpiesznie
Jared.
Chłopak wywraca oczami i rzuca Arii znaczące spojrzenie. Obrażona
dziewczyna zakłada ręce na piersi i unosi dumnie brodę. W tej chwili przyjęła
pozę tą samą, co Lottie.
– Idź sobie – zwraca się do mnie Jared.
– Bo co?
– Bo już z tobą skończyłem, cipo.
– Nie wydaje mi się. Będę tu stać, dopóki tego wszystkiego
nie odszczekasz.
– Obrzydzasz mi jedzenie.
– A ty mi życie. To chyba gorzej.
– Przestańcie – włącza się Lottie. – Zostaw ją w spokoju!
Milknę. Jared także, ale tylko na chwilę.
– Dlaczego... – zaczyna i nie dokańcza.
– Hm?
– Może ją przeprosisz? – Lottie unosi do góry brew i patrzy
na niego wyczekująco.
Obdarzam go takim samym spojrzeniem.
– Nie przeproszę jej. Jest cipą – mówi gniewnie, a w wyrazie
jego twarzy można dostrzec konsternację.
– Świetnie. – Dziewczyna odrzuca do tyłu włosy. – Bardzo
dobrze. Kaya, chodźmy stąd. – Łapie mnie za ramię i odciąga do tyłu.
Wzruszam ramionami i odchodzę z nią.
– Nie słuchaj ich – radzi mi. – To idioci.
– Czy ja wyglądam jakbym była tym w najmniejszym stopniu
przejęta? – pytam odrobinę ostrym tonem.
Zatrzymuje się.
– Tak – odpowiada.
Biorę głęboki oddech.
– Nie przejmuj się. Jak będziesz ich ignorować, to im
przejdzie i przestaną się z ciebie naśmiewać.
– Ale ja nie potrafię ignorować takiego kurestwa – warczę.
Lottie przygryza wargę.
– To chociaż spróbuj. A teraz o tym zapomnij i chodź coś
zjeść.
Podchodzimy do szwedzkiego stołu i nakładamy na tace trochę
pieczywa, sera, mięsa i warzyw. Następnie siadamy przy stole z dala od tamtej
grupki.
– Już się nie mogę doczekać treningu – oznajmia Lottie,
komponując swoją kanapkę.
– Mhm – mruczę ponuro.
Powoli przeżuwam każdy kęs i podpieram głowę na dłoni.
– Jesteś dzisiaj nie w humorze. – Wzdycha.
– A ty byś była? – Unoszę brwi.
Milknie. Ja też nie odzywam się już do końca posiłku. Nie mam
ochoty, albo raczej siły. Powinnam się nie przejmować, ale moje myśli cały czas
powodują niemiły skurcz w żołądku. Jeszcze nigdy nie byłam tak poniżona. Nigdy.
– Hej, pozostali już się zbierają. My też lepiej chodźmy –
mówi Lottie i wstaje.
Szybko odnosimy naczynia do zwrotu i wychodzimy razem z
resztą adeptów. Tłum w holu robi się ogromny, gdy wszyscy idą w jednym
kierunku. Niestety gubię Lottie i znajduję się między o wiele wyższymi osobami,
przez które nic nie widzę. Poruszamy się ślimaczo, a gdy w końcu docieramy na
zewnątrz mija chyba dziesięć minut. Ustawiamy się w szeregu, a Charles wychodzi
naprzeciw nas.
– Dobra, trzeba was jakoś teraz posegregować – mówi. –
Zarządcy, wystąpcie.
Zdecydowanie mało ludzi to robi. Trzydzieści, może czterdzieści.
– Idziecie z Artairem – nakazuje.
Podopieczni wchodzą za swoim instruktorem do budynku.
– Dobra, teraz strzelcy.
Nie dziwi mnie, że liczba tych adeptów przeważa. Na moje oko
to jakieś sto ludzi.
– Na razie idziecie za Chaddardem. – Wskazuje na wysokiego
mężczyznę z długimi włosami. – Ale potem dołączy do was Artair.
W końcu zostaje około pięćdziesiątka zwiadowców. Ze zgrozą
zauważam, że są wśród nich Jared, Aria, Jesse i pozostali.
– Wy pójdziecie z Jamie’em.
Naszym oczom ukazuje się wysoki około trzydziestolatek
z jasnymi włosami do ramion i pociągłą
twarzą.
– Na waszą rzecz przerobiono stary arsenał na salę treningową
dla zwiadowców – oznajmia niskim głosem. – Chodźcie tam za mną.
Robimy to o wiele szybciej niż wcześniej. Docieramy do sali,
w której znajduje się strzelnica, ring, dużo sprzętu do ćwiczeń i innych
takich.
– Żebym jakoś was rozróżnił, ustawcie się zależnie od tego,
którego roku jesteście adeptami – poleca.
Odnajduję Lottie i razem z nią ustawiam się na samym
początku. Oprócz nas jest tu jeszcze Donatan, inny jeszcze niższy chłopak od
niego i parę obcych mi osób. W grupce z drugiego roku widzę Jareda, Arię, tego
krzywo ogolonego i tamtego z włosami na jeża. Na trzecim roku widzę rudowłosą i
tego z kucykiem, a na czwartym Jesse’ego.
– A więc, świadomie wybraliście najtrudniejszy kierunek –
stwierdza Jamie, uderzając pięścią w otwartą dłoń. Na jego twarzy widać coś w
rodzaju cienia szyderczego uśmiechu. – A parę osób się po prostu tu nie nadaje.
– Obrzuca spojrzeniem pierwszoroczniaków. Czuję gęsią skórkę na ramionach. –
Ale co mogę zrobić? Morderczy trening może to zmieni, ale… Przepraszam, już na
początku was zniechęcam. Jak już wiecie, jako pierwsi opuścimy to miejsce od
paru lat. Tam jest niebezpiecznie. Zupełnie inaczej niż w tym sielankowym
kraju. Oni nie mają zasad – tłumaczy. – Nie mają niczego poza nadziejami, że kiedyś
uda im się wrócić do domu. A my będziemy musieli dopilnować, żeby te nadzieje
nie przerodziły się w coś więcej. Dlatego nauczycie się walczyć. Nie tylko
strzelać z tych zabaweczek, ale i się bić. Będzie trudno, brutalnie, może nawet ktoś zginie. Ale
to wszystko dla bezpieczeństwa Créapiti, rozumiecie?
Wszyscy kiwają głowami.
– Pamiętajcie, żeby polepszać swoją sprawność fizyczną w wolnym
czasie – dodaje. – A teraz pięćdziesiąt pompek.
Dalej stoję tak otępiała, gdy starsi chłopcy rzucają się na
ziemię i w błyskawicznym tempie wykonują polecenie, najwyraźniej na wyścigi.
Również to robię, ale po dwudziestu jestem lekko zmęczona, a
gdy kończę, bolą mnie ręce, plecy… wszystko.
– Dzisiaj jest wyjątkowy dzień i po krótkim pokazie wszyscy
od drugiego roku wzwyż mają wolne – oświadcza. – A pierwszoroczniacy będą w tym
czasie uczestniczyć w zajęciach tylko w swoim gronie.
Starsi adepci przybijają sobie piątki na te słowa.
Po następnych kilkudziesięciu minutach robienia zwykłych
ćwiczeń sprawnościowych, Jamie oznajmia nam, że pokazem będzie pierwsza walka
na ringu, albo i parę ich, jeśli będą chętni.
– A więc kto chce pierwszy? – pyta, a gdy my nie reagujemy,
dodaje z sarkazmem: – Widzę las rąk.
– No dobra, ja – mówi jeden trzecioroczniak z szerokimi ramionami
i krzaczastymi brwiami.
– Świetnie, Matthew. Kto jeszcze?
Panuje tutaj grobowa cisza, dopóki ktoś bardzo cicho mówi:
– Cipa.
Odwracam się gwałtownie w stronę tych z drugiego roku.
– Patrz, już nawet reaguje – szepcze Jared ze śmiechem do
tamtego z włosami postawionymi na jeża.
– Kto? – pyta Jamie, unosząc brwi.
– Kaya – poprawiają się.
– Która to?
Wskazują na mnie. Otwieram szerzej oczy, gdy ten do mnie
podchodzi.
– Chcesz?
– Nie…
– To masz problem. – Bierze mnie za ramię i prowadzi na ring.
Zerkam na Matthewa, jest ode mnie wyższy, lepiej zbudowany,
na pewno ma już jakieś doświadczenie… Po prostu nie mam z nim szans.
– Dasz radę – mówi mi, a ja mam wrażenie, że ponownie słyszę
w jego głosie ironię. – A jeśli nie, to po prostu się poddaj. Biłaś się już
kiedyś?
Kiwam głową.
– Z osobami silniejszymi od ciebie?
Kręcę głową.
– To teraz masz okazję. – I popycha mnie na środek.
Słyszę chichot pochodzący od strony starszych, więc uznaję,
że nie mogę się teraz pokazać od słabej strony.
Ustawiam się naprzeciw chłopaka i na pewno szybciej niż się
spodziewa, zadaję mu cios w twarz. Jednak on w ostatniej chwili zdąża złapać
mnie za nadgarstek i wykręca go boleśnie.
– Au – wyję i kopię go w łydkę.
Puszcza mnie, ale zaraz potem łapie mnie za kark i popycha tak,
że tracę równowagę. Kopie mnie w plecy, a ja na chwilę tracę dech. Klęka przy mnie i zadaje cios w brzuch, a następnie jeden w
twarz. Nie mogę otworzyć oczu, bo w jedno dostałam pięścią. Czuję, że lecą mi z
niego łzy bólu.
– Poddaję się – wypalam nagle.
Kolejny cios nie następuje.
Słyszę za to buczenie ze strony starszych.
Matthew pomaga mi wstać. Mogę już otworzyć oczy, więc robię
to, ale na razie cały czas widzę mroczki. Mam pewność, że prawe jest
udekorowane niezłą śliwą.
– Usiądź sobie – mówi Jamie, gdy schodzę z ringu, chwiejąc
się.
Kiwam głową i to robię.
– Ktoś chce jeszcze?
Zgłasza się jeszcze kilka par i każdemu idzie zdecydowanie
lepiej ode mnie. Może dlatego, że ja nie miałam równego przeciwnika albo
dlatego, że walczyłam jako jedyna z pierwszorocznych.
Lottie niezainteresowana tym, co się tam dzieje podchodzi do
mnie i siada obok.
– Bardzo bolało? – pyta.
– Ta – odpowiadam.
– Pytam, bo… zastanawiam się, czy się sama nie zgłosić –
oznajmia nieśmiało.
Patrzę na nią kątem oka i wzdycham.
– A z kim?
Wzrusza ramionami.
– Matthew i tak nie potraktował cię aż tak brutalnie jak oni
niektórzy – stwierdza.
– I dobrze.
– Za chwilę zajęcia się kończą i idziemy na obiad. Potem
będziemy tylko my, w sensie pierwszoroczniacy, a tam masz pewność, że możesz
być jedną z lepszych.
– Masz rację – przyznaję arogancko.
– No widzisz. – Uśmiecha się.
Po skończonych zajęciach i obiedzie, wracamy tutaj w o wiele
mniejszej grupce. Jest nas dziesięć. Jamie już nas czeka, razem z Artairem.
– Wiem, że jesteście zmęczeni po takich emocjach – stwierdza Jamie
ze śmiechem, a ja czuję złość, bo właściwie jestem tutaj jedyną pobitą osobą. –
Tak, że zajmiemy się czymś spokojniejszym.
– Obsługa broni – oświadcza Artair. – Tego będziecie się
uczyć ze mną.
Idziemy na strzelnicę. Instruktor bierze karabin z półki i
staje przed tarczą. Pokazuje nam jak go trzymać, na co należy zwracać uwagę
przy strzelaniu i tak dalej, i tak dalej. Następnie każdy z nas wybiera broń
dla siebie i wszyscy stajemy przed tarczami. Artair podchodzi do każdego z nas
i sprawdza, czy dobrze ją trzymamy. Z tego co wyjaśnił, orientuję się, że
wczoraj robiłam to źle i dlatego nie udało mi się trafić w sam środek.
Instruktor mówi nam, kiedy mamy wystrzelić pocisk. Mój trafia
w siódemkę. Uśmiecham się. Jest coraz lepiej. Zauważam też, że wielu osobom
idzie gorzej ode mnie.
Gdy zajęcia dobiegają końca, wychodzę stamtąd z lepszym
humorem. Przynajmniej znalazła się jedna rzecz, w której nie idzie mi
beznadziejnie.
– Co teraz? – pytam Lottie, gdy idziemy korytarzem.
– Mamy czas wolny – oświadcza.
– Idę się umyć, też idziesz?
– W sumie mogę.
Gdy jest wieczór, a tutaj robi się ciemniej o wiele szybciej
niż w moim starym mieście, kierujemy się do pokoju wspólnego, gdzie większość
adeptów spędza wolny czas. W środku również panuje półmrok.
– Będą opowiadać straszne historie – wyjaśnia Lottie,
siadając w niewielkim gronie pod ścianą.
Nie chcę, ale nie mam nic innego do roboty, więc robię to
samo.
Na krześle pośrodku nas siedzi nieznany mi z twarzy chłopak,
trzymający w dłoni latarkę.
– Jeśli ktoś chce jeszcze posłuchać, to ma ostatnią szansę
tutaj dołączyć! – woła do jakichś dziewczyn, stojących przy stołach na drugim
końcu sali. Patrzą na niego z politowaniem i się śmieją. – Nie to nie. –
Wzrusza ramionami. – A więc… nie będę owijać w bawełnę i powiem wam od razu, że
historia jest prawdziwa, a usłyszałem ją od schwytanego przeze mnie Południowca…
– Te słowa wywołują śmiech i kwestie takie jak: „Na pewno”. – Hej, naprawdę!
– Wszyscy ci wierzą, Ross, mhm.
– Och, zamknijcie się, to ja tu opowiadam – irytuje się. –
Tak więc, czy ktoś z was słyszał o Laceratis?
– O czym? – szepcze Lottie, unosząc brwi.
– Laceratis to hybrydy wilka i kleszcza zamieszkujące
południe – oświadcza.
– Co? – Parskam śmiechem.
– Na pewno o nich słyszeliście – mówi Ross marszcząc czoło. –
Są wielkości konia, zamiast sierści mają pancerz i szczękoczułki oraz zęby
ostre jak tasaki…
– To niedorzeczne.
Zauważam, że do środka wchodzą Jared i Jesse.
– Co robicie?
– Ja próbuję przekonać wszystkich, że Laceratis istnieją!
Blondyn unosi brew.
– A co to w ogóle jest?
Ross wywraca oczami.
– Genetycznie wyprodukowana przez Południowców hybryda
kleszcza i wilka – oznajmia jakby to było oczywiste.
Jesse krzywi się.
– Bzdury – oświadcza.
– Nie kwestionujcie tego – mówi szybko Ross. – Bo kiedyś one będą
rządziły światem, a wy będziecie tylko ich nędznym pożywieniem.
Reszta parska śmiechem.
– Mów dalej.
– Tak więc Laceratis żywią się ludzkim mięsem i krwią, ale
tylko taką czystą, rozumiecie? Jak nasza. Dlatego Południowcy są bezpieczni.
– Głupoty – powtarza Jesse, marszcząc brwi.
– Cicho – syczy opowiadacz. – Mają niezwykle jasne,
niebieskie oczy. Można je zabić tylko trafiając w nieosłonięty punkt pod
grzbietem, wiecie jak kraby. Do tego ich pazury są ostrzejsze nawet niż ich
zęby…
Wiem, że większość traktuje to jak zabawę, ale gdyby
opowiedział mi tą historię ktoś dorosły, byłabym skłonna mu uwierzyć.
Po wysłuchiwaniu coraz to więcej szczegółów towarzyszących
śmierci zadawanej przez Laceratis, nadchodzi czas na kolacje. Jem jak zwykle w
towarzystwie Lottie, bo nie mam właściwie z kim innym.
Gdy idziemy spać, stwierdzam, że ten dzień był zdecydowanie
lepszy niż zapowiadał się rankiem. Być może następny będzie jeszcze lepszy, a ja dam sobie radę mimo wszystkich przeciwności losu. Bo to teraz mój dom.
_____
Wiele osób pyta się o jakiś wątek miłosny, a więc tak z ciekawości pytam, czy wyłowiłyście z tej notki kogoś wartego uwagi? ;)