„Poczucie że świat jest jeden,
że zależymy od siebie,
że walka między sobą
kompletnie nie ma sensu,
że jesteśmy w wielkiej potrzebie
Komunikacji!”
W ciągu paru tygodni zauważam, że Lottie czasem niespodziewanie wymyka się od nas z pokoju wieczorami. Pewnego dnia przestaję te ignorować i mając okazję, pytam o co chodzi.
– Hej, gdzie się wybierasz? – pytam, zanim zdąża otworzyć
drzwi.
Odwraca się do mnie przodem z lekkim uśmiechem. Zauważam, że
jakoś inaczej ułożyła włosy.
– Ja… Hm, na randkę – oświadcza po prostu.
Gdy to mówi przypominam sobie sytuację z otrzęsin, gdy
dziewczyna, która wyciągnęła ją z łóżka, wspomniała coś o jej chłopaku.
– Z kim? – Lustruję ją zaciekawionym spojrzeniem.
– Z chłopakiem. – Parska śmiechem.
Prycham pogardliwie.
– Dobrze wiesz, że chodzi mi o imię.
– Ta – odpowiada. – Powiem ci potem, śpieszę się.
– Czekaj! – Zrywam się z łóżka, ale drzwi już za nią
trzaskają.
W sumie nie obchodzi mnie to aż tak bardzo, ale chcę wiedzieć,
czy jesteśmy już na tym etapie przyjaźni, kiedy możemy sobie mówić takie
rzeczy. Najwyraźniej nie. Więc postanawiam o tym zapomnieć i już jej o to nie
pytać.
***
Kilka dni później mamy iść na strzelnicę od razu po
śniadaniu. Tym razem w naszej grupie znajdą się jeszcze adepci ze starszych
grup, więc trochę się denerwuję. Radzę sobie całkiem dobrze, ale i tak pewnie
zobaczę między moimi umiejętnościami a ich duży kontrast.
Po posiłku razem z Lottie wchodzimy na salę treningową i
kierujemy się w stronę strzelnicy.
– Mówię ci, dzisiaj trafię za każdym razem – szepczę do niej
lekkim tonem.
– Tak, Kaya. Mówisz tak za każdym razem – odpowiada i się
śmieje.
Wydaje się jeszcze drobniejsza, kiedy bierze do ręki broń i
ustawia się naprzeciw tarczy.
– Mam to we krwi – oznajmiam i również wybieram sobie karabin.
Strzelam w szóstkę. – Kurde – mruczę i jeszcze raz próbuję lepiej wycelować.
Lottie także celuje. Trafia w trójkę. Wzdycha z
rozczarowaniem.
Obok nas strzelają także Damien, Kristine, Sally, Ronald i
Jared. Kątem oka patrzę w stronę tego ostatniego. Strzela w dziesiątkę już
drugi raz. Zaciskam zęby.
– Dupek – szepczę tak cicho, że chyba tylko ja to słyszę i
jeszcze raz strzelam. Pięć. – Mam zły dzień – mówię do Lottie z lekkim uśmiechem
czających się na ustach, chociaż wcale nie jestem wesoła.
– Dasz radę – mówi i sama strzela. Tym razem w szóstkę.
Zerka przelotnie na Jareda po jej lewej i zazdrośnie patrzy
na dziury po środku tarczy.
– Mam nadzieję – mówię i jeszcze raz strzelam, nie patrząc na
tarczę tylko w kierunku, w który również zerka Lottie. Tym razem nie trafiam w
cel. Gorzej, mój pocisk ląduje daleko od tarczy i o mało nie trafia Rona w
czubek głowy. Rzucam mu przepraszający uśmiech.
– Bez sensu – mówię z rezygnacją.
– Jak on to robi? – mruczy moja współlokatorka obserwując
Jareda uważnie.
Wzruszam ramionami i przygryzam wargę.
– Nie wiem, ale się dowiem.
Chłopak przenosi na nas spojrzenie, jakby widział, że na
niego patrzymy. Omiata spojrzeniem Lottie i wykrzywia wargi w coś na kształt
uśmiechu.
Marszczę nos i odwracam się z powrotem przodem do tarczy i
znowu strzelam, chcąc na jego oczach trafić w cel. Cztery.
– Cholera – warczę cicho.
Jared pochodzi do nas i staje obok Lottie.
– Trochę źle to trzymasz – zauważa wpatrując się w nią.
– Wcale, że nie – mówię, przerywając moje zajęcie. – Trzyma
to bardzo dobrze.
Przenosi na mnie chłodny wzrok.
– Po twoich wynikach można powiedzieć, że mam większe prawo
do wypowiadania się na ten temat, cipo – mówi, mrużąc oczy i podaje Lottie
kilka krótkich, kompaktowych rad.
– Po prostu miałeś szczęście – syczę. – Idź sobie – dodaję. –
Ona wcale nie potrzebuje twoich pieprzonych rad.
Dziewczyna strzela zgodnie z jego instrukcjami i trafia
dziesiątkę. Rzuca mu blady uśmiech. Wywracam oczami.
– Tobie też pomóc? Bo coś ci nie wychodzi – zwraca się do
mnie.
– Nie chcę twojej pomocy – mówię i posyłam kilka pocisków
naraz. Ani razu nie trafiam lepiej niż w piątkę.
Jared strzela do mojej tarczy i trafia dziesięć. Rzucam mu poirytowane
spojrzenie.
– Po prostu nie jestem wystarczająco rozbudzona – oznajmiam i
ziewam.
– Próbujesz się tłumaczyć z braku umiejętności? – Uśmiecha
się lodowato.
Znowu przenosi spojrzenie na Lottie, która mierzy w swoją
tarczę.
– Spróbuj trochę bardziej w lewo – rzuca.
Moje uszy robią się czerwone.
– Gdyby mi się chciało, mogłabym być lepsza od ciebie i całej
cholernej reszty.
– To może niech ci się zachce? – proponuje pogardliwie
podchodząc bliżej i ustawiając Lottie rękę całkowicie odruchowym gestem.
– A ty możesz być
celem?
– Trochę do góry – mruczy do mojej współlokatorki.
Strzela. Dziewięć.
Biorę głęboki oddech.
– Boisz się?
– Ciebie? Jakoś niespecjalnie.
Lottie strzela jeszcze raz. Sześć.
– Musisz to robić na wydechu – mówi roztargnionym głosem
Jared.
– Czyli możesz być celem? – pytam niecierpliwie. Nie lubię
być ignorowana.
– I tak nie trafisz – stwierdza prychając.
Lottie strzela sama. Siedem. Blondyn się od niej odrobinę
odsuwa.
Zaciskam zęby i mierzę go wściekłym spojrzeniem.
– Idź stąd – syczę. – Na cholerę tu w ogóle przyszedłeś.
– Przyszedłem popatrzeć, jak sobie nie radzisz.
– To może znajdziemy jakąś rzecz, w której ty sobie nie
radzisz i tym razem ja się pośmieję, co?
– Będzie ciężko – stwierdza.
Ze złości drżą mi ręce.
– Po prosto nas zostaw, może nie chcemy twojego nadgorliwego
towarzystwa.
Śmieje się.
– Nadgorliwego towarzystwa? – powtarza unosząc brwi.
– Tak – potwierdzam. – Do widzenia.
– Może trochę grzeczniej? – mówi nakładając nacisk na
ostatnie słowo, jakby chciał przypomnieć mi o małej „pogawędce” w sali
treningowej.
– Spierdalaj. Jest grzeczniej? – odpowiadam dając znać, że to
pamiętam.
– Póki oboje mamy w rękach broń radziłbym ci uważać.
– To groźba?
– A jak ci się wydaje? – Głaszcze palcem muszkę karabinu.
Parskam wymuszonym śmiechem.
– Nic mi nie zrobisz.
Wykrzywia kącik ust w uśmiechu.
– Oczywiście – mówi wesoło, zerkając na Lottie, która celuje
i strzela w trójkę. – Znowu za nisko celowałaś.
– Nie boję się ciebie ani twojego karabinu, z którym nie chcę
wiedzieć co wcześniej robiłeś.
– Sypiam z nim.
Wzdrygam się.
– Biedny.
– Nie chciałabyś go bliżej poznać?
– W sumie to czemu nie?
Śmieje się jeszcze raz i przenosi spojrzenie na Lottie.
– Tak myślałam. Chyba jednak nie będę miała przyjemności
spotkania się z nim – mruczę i znowu ziewam.
Twarz Jareda tężeje, unosi karabin i przystawia go mojej do
głowy.
– A chcesz?
Nawet nie drgam.
– Nic mi nie zrobisz – powtarzam.
– Nikt nie będzie po tobie płakał, cipo.
– Wyrzucą cię. – Ignoruję jego uwagę.
– Hm. Jeśli teraz cię
postrzelę, a potem ty ładnie posprzątasz krew, to chyba nie wyrzucą.
Mrużę oczy.
– Nie postrzelisz mnie. Nie odważysz się.
– Serio?
– Serio – potwierdzam.
– Przestańcie – odzywa się Lottie, podchodząc bliżej.
Jared przez chwilę na nią patrzy.
– Mówię poważnie. Przestańcie – powtarza dziewczyna.
Wykorzystując chwilę jego nieuwagi, przykładam lufę mojego
karabinu do jego czoła.
– Kto pierwszy? – pytam, ignorując tamtą.
Opuszcza lufę i naciska spust.
Wrzeszczę z bólu, gdy śrut draska mnie w rękę i upuszczam
moją broń. Następnie łapię się za ranę. Boli jak cholera.
– Sukinsyn – warczę.
– Nie wierzyłaś w to, prawda? – pyta niedbałym, chłodnym
tonem.
Lottie podchodzi do mnie szubko i z niepokojem ogląda ranę.
Łzy bólu nabiegają mi do oczu. Nie odpowiadam, tylko zaciskam
zęby i próbuję jakoś to wytrzymać.
– Boże, Kaya – szepcze przestraszona Lottie. – Pójdę po pomoc.
Kiwam głową na znak zgody. Czuję słony zapach krwi i odwracam wzrok od miejsca
postrzału.
– Boże, jak boli – jęczę.
Lottie odchodzi, a Jared się nade mną pochyla.
– Hej, ciesz się, że nie każę ci sprzątać.
Kopię go z całej siły w kostkę i znowu jęczę z bólu.
– Nie bolało – zauważa.
Zaraz potem Lottie wraca z Artairem. Mężczyzna bierze do ręki
moją i spogląda na ranę.
– Dojdziesz na nogach do skrzydła szpitalnego? – pyta.
Zaciskając szczęki, kiwam głową.
– Charlotte, idź z nią.
Dziewczyna bierze mnie za zdrową rękę i wyprowadza z sali
treningowej. Nie zdążam nawet zauważyć, czy instruktor przynajmniej upomina
Jareda.
– Trzeba było z nim nie zadzierać – odzywa się po chwili
Lottie, gdy skręcamy w kolejny korytarz.
– Nie wiedziałam, że to zrobi – przyznaję jęcząc z bólu.
Dziewczyna kręci głową z dezaprobatą.
Docieramy do celu. Gdy wchodzimy, zostaję niemal od razu
otoczona przez trzech sanitariuszy.
– Co się stało? – pyta jeden, jednocześnie popychając delikatnie
na łóżku.
– Wypadek przy pracy – odpowiada krótko Lottie.
Inny zabiera się za przeczyszczanie rany.
– Będzie bolało – ostrzega.
Rzeczywiście pali mnie w ręce jeszcze bardziej niż wcześniej.
Staram się to dzielnie wytrzymywać, ale od czasu do czasu zdarza mi się jęknąć.
Gdy jest już po wszystkim, bandażują moje ramię i puszczają
wolno. Jestem też zwolniona z dzisiejszych pozostałych zajęć.
Lottie odprowadza mnie do naszej sypialni, a potem wraca na
trening.
***
Wieczorem, kiedy próbuję zasnąć dość wcześnie, ponieważ
jestem wyczerpana po całym dniu, zdaję sobie z czegoś sprawy. Lottie jest tutaj
obecna.
– Nie jesteś na randce? – pytam szeptem.
– Nie – odpowiada z westchnięciem.
– Dlaczego?
– Ach, mała sprzeczka.
– To coś poważniejszego? – Odwracam głowę w jej kierunku.
– Nie wiem. Chyba nie.
– To chyba dobrze – mówię i uśmiecham się słabo.
– Czy ja wiem? Zdenerwował mnie.
– Czym?
– Po prostu zdenerwował. Tak ogólnie.
– Nie mógł zdenerwować cię bardziej niż mnie Jared. Zemszczę
się.
– Ale mnie zdenerwował. I się pokłóciliśmy. I tak szczerze,
to nie mam ochoty się z nim teraz widzieć.
– Dlatego jestem sama.
Lottie wzdycha.
– Niby samemu jest lepiej, ale jednak czasami jest taki
kochany i cudowny i... i... Jestem okropna, ale już tęsknię.
– Wszystko będzie dobrze – zapewniam pustym tonem.
– Czy ja wiem... Mocno na niego nawrzeszczałam. Chociaż w
sumie to on zawinił, ja przepraszać nie będę.
– Zrobił ci coś? – pytam z niepokojem.
– Co? Nie, no co ty, ale...
– Możesz ze mną o tym porozmawiać, chociaż się nie znam.
– To co mam zrobić? Przeprosić go nie przeproszę, ale
mogłabym jeszcze teraz do niego pójść i mu powiedzieć, że wybaczam i tak dalej.
– Zrób co uważasz za słuszne. Na pewno cię przeprosi.
– Przeprosił – przyznaje. – Ale... Zachował się strasznie.
– Trudno cię zdenerwować, więc to musiało być naprawdę coś
złego.
– No raczej... Po prostu... Zachował się nie fair i nie mogę
skłamać, że nic mnie to nie obeszło, rozumiesz? Chociaż.... Nie masz doświadczenia
z chłopakami, prawda? – pyta z delikatnym uśmiechem. – Całowałaś się kiedyś?
– Nie – mówię i wzruszam ramionami.
Śmieje się cichutko.
– Chłopcy w tym samym wieku co ja z mojego starego miasta to
idioci. Wolałabym całować się z karabinem Jareda niż z nimi – oznajmiam.
– Och, to byłoby bardzo romantyczne – śmieje się. – Ale
naprawdę? Nigdy się z nikim nie umawiałaś?
Przygryzam wargę w zamyśleniu.
– Spotykałam się ze starszymi chłopakami, ale to była
bardziej przyjaźń. Biegaliśmy, siłowaliśmy się i tak dalej. Żaden mi się nie
podobał – wyznaję.
– Naprawdę? Hm. Skąd w tobie taka niechęć do tego?
Wzruszam ramionami.
– Jak patrzyłam na te wszystkie dziewczyny, które tracą sens
życia po rozstaniach, obiecałam sobie, że nigdy nie będę po kimś płakać, bo
złamie mi serce. Miłość wydaje się brutalna.
– Brutalna? Raczej słodka. Strasznie słodka. Cukrzycy można
się nabawić. I umrzeć.
– No właśnie. Nie mam zamiaru umrzeć.
– Z drugiej jednak strony to naprawdę cudowne uczucie – mówi
rozmarzonym głosem.
– To mam nadzieję, że przez tą małą kłótnię twoje uczucie się
nie zmieni.
– Szczerze wątpię. Zależy mi na nim.
– To chyba dobrze.
– I jemu zależy na mnie – dodaje. – Tak myślę.
– A to co zrobił... wiesz, to przez co się pokłóciliście...
Podważyło kwestię, czy mu na tobie zależy?
– Nie – stwierdza.
– Czyli powinnaś się cieszyć.
– No tak, ale... – waha się.
– Nie wiem o co chodzi, wiec nie powiem ci w jakim stopniu powinnaś
być zła – mówię z lekkim uśmiechem.
– Wiesz co? Idę do niego – oznajmia.
– Okej. Powodzenia.
Uśmiecha się jeszcze i wybiega z pokoju.
Trochę smutnieję na myśl, że znowu zostanę sama.
___
Jak ja nienawidzę roku szkolnego. ;_; Coraz mniej czasu na pisanie, więc rozdział jest króciutki. Nie wiem, nie wiedziałam co więcej napisać. Mam nadzieję, że jest w porządku. ;)