„Ludzie myślą, że ból zależy od siły kopniaka. Ale sekret nie w tym, jak mocno kopniesz, lecz gdzie.”
~ Neil Gaiman
Po tygodniu spędzonym na szkoleniu w Sektorze J stwierdzam,
że życie potrafi być cholernie męczące, jeśli spędza się całe dnie na uczeniu
sztuk walki, strzelaniu, rzucaniu nożami i innymi rzeczami, które kiedyś
wydawały mi się ekscytujące. Niestety rzeczywistość jest taka, że mam potworne
zakwasy, siniaki i bardzo mało czasu na odpoczynek.
Teraz snuję się razem z resztą przyszłych zwiadowców do sali
treningowej. Po śniadaniu jak zwykle mamy rozgrzewkę, a potem idziemy walczyć.
Poprawiłam już nieco mój styl dzięki zajęciom prowadzonym przez Jamie’ego,
chociaż i tak nie idzie mi zbyt dobrze. Nie wygrałam żadnej walki, a brałam
udział w trzech odkąd fatalnie poszło mi z Matthewem.
Mogę się jednak pochwalić, że szkolenie ze strzelectwa idzie
mi lepiej niż większości pierwszoroczniaków. Prawie wszyscy z nich to grupka
mało inteligentnych osób, która nie miała nigdy wcześniej do czynienia z takim
wysiłkiem. Są jednak też tacy, którzy radzą sobie lepiej ode mnie.
Mam przy sobie ręcznik, więc odkładam go na jedno z krzeseł i
ustawiam się z resztą. Niestety trening odbywamy teraz z wszystkimi zwiadowcami
niezależnie od wieku. Uważam, że to beznadziejny system, bo starsi mają większe
doświadczenie.
– Dzisiaj dajemy sobie spokój z rozgrzewką – rzuca Jamie na
powitanie. – Mamy mało czasu, bo trzeba potem na chwilę udostępnić tą salę
strzelcom. Od teraz rano będziemy trenować na zewnątrz.
– A co będziemy robić? – pyta jakiś adept.
– Pójdziemy na zajęcia w terenie – wyjaśnia. – Resztę
powiem wam później. A teraz, kto na ring?
Dzisiaj nie mam zamiaru się zgłaszać. Robiłam to przez
ostatnie dni i gówno to dało, bicie się to nie jest moja mocna strona. Nie
jestem ani strasznie silna ani bardzo zwinna.
Zgłasza się jakiś pierwszak a w wyniku żartobliwej propozycji
jego przeciwnikiem zostaje Jared. Szczerze to jeszcze nie widziałam go w akcji,
ale widząc jak pewnie wchodzi na ring, nie trzeba się zastanawiać kto wygra.
Młodszy adept nie ma zbyt pewnej miny. Niby jest wysoki, ale
nie aż tak jak Jared. Widać, że jego szanse są małe.
Blondyn atakuje go jako pierwszy. Jestem pod wrażeniem jego
szybkości. Bez problemu powala tamtego na ziemię. Gdy próbuje się on podnieść, Jared zasadza mu takiego kopa w zęby, że ten znowu opada na plecy z
okrzykiem bólu. O matę uderza jeden trzonowiec umazany krwawą śliną. Mimo to
się nie poddaje i cofając na klęczkach do tyłu, próbuje się podnieść.
Zauważam, że niedaleko mnie stoi Lottie, obserwując tą walkę
z niemałym skupieniem. Podchodzę do niej, a ona nawet nie odwraca wzroku od
tamtych.
– Hej. – Pstrykam jej palcami przed nosem.
Mruga i kieruje spojrzenie w moją stronę.
– Co się tak zapatrzyłaś? – pytam.
Wzrusza ramionami i uśmiecha delikatnie.
– Wiesz, uwielbiam, gdy chłopaki się biją – wyjaśnia. – To
jest bardzo sexy.
Prycham i kieruję wzrok na tego pierwszaka. Nawet gdy jest
spocony z wysiłku, próbując obronić się przed Jaredem (bo jeśli chodzi o atak,
to nie ma o czym mówić) jest całkiem przystojny. Może podoba się mojej
koleżance.
Marszczę brwi, gdy blondyn z całej siły kopie przeciwnika w
plecy, a ten tracąc dech, dopiero po chwili wysapuje:
– Poddaję się.
Jared uśmiecha się triumfująco w taki sposób, jakby od
początku wiedział, że to zakończy się w ten sposób. W sumie to ja też
wiedziałam.
– Ja bym sobie z nim poradził – słyszę za sobą czyjś
arogancko brzmiący głos.
Odwracam się dyskretnie i zauważam chłopaka o imieniu Edgar
oraz jego rozmówcę, Damiena. Ten pierwszy jest przysadzisty, lekko
zniewieściały, a jego blond fryzura wygląda jakby spędzał dużo czasu na jej
układaniu. Natomiast drugi jest całkowicie przeciętny. Ma ciemne włosy, jest średniego wzrostu, nie wyróżnia się z tłumu. Widzę, że kieruje spojrzenie na
Lottie, a zaraz potem na mnie. Gdy zauważa, że ja też się patrzę, odwraca
wzrok.
Szczerze wątpię w jakiekolwiek szanse Edgara, gdy widzę jak
dwóch starszych adeptów pomaga zejść poturbowanemu pierwszakowi z ringu po
starciu z Jaredem.
***
Po krótkim czasie wychodzimy na zewnątrz i zabieramy się za rozpalanie ognisk. W
kilkuosobowych grupkach robimy stosy z drewna, do których dorzucamy pojedyncze
gałęzie, szyszki i inne tego typu.
Całkiem mi się podoba i myślę, że to przydatne.
W następne dni mamy uczyć się jeszcze większej liczby takich
rzeczy, a ja cieszę się z tego, bo to oznacza mniej walk, a z tym w pakiecie
mniej siniaków. Chyba.
Gdy zbieramy się z powrotem na przerwę obiadową, słyszę głos
Jamie’ego, wołający moje imię.
– Tak? – pytam, podchodząc do niego.
– Zaraz będę szukać chętnych na ring, a ty chyba jesteś za
bardzo poobijana, żeby sobie dzisiaj pozwolić na jakąś walkę, co?
Mrugam powiekami.
O co może mu chodzić?
– Chyba…
– A więc, zrobiłabyś coś dla mnie?
– Zależy co.
Uśmiecha się kpiąco pod nosem.
– Na pewno wiesz, gdzie jest to małe, opuszczone zadupie obok
naszego sektora, prawda?
Potakuję.
– Na jednej ulicy jest schowek z materiałami wybuchowymi –
ścisza głos, przystawiając usta do mojego ucha. – Byłem tam wczoraj i
zostawiłem tam pewną rzecz…
– Mam po nią iść? – upewniam się.
– A po co kazałem ci tu przyjść? – prycha. – To paczka, nie
zaglądaj do środka.
– Jest tylko jeden problem. Ja nie wiem, gdzie to dokładnie
jest…
– Oczywiście, że nie wiesz – potwierdza. – Dlatego nie
pójdziesz tam sama. Jesse! – woła.
Chłopak odwraca się gwałtownie, przerywając wędrówkę u boku Jareda i reszty swoich znajomych z powrotem do środka.
– Tak?
– Zaprowadzisz koleżankę do schowka?
Ma niepewną minę, mierząc mnie spojrzeniem.
– Tak.
– Ale wróć szybko.
Brunet kiwa głową i podchodzi bliżej.
– Chodź – nakazuje i wyprzedza mnie.
Idę za nim znaną mi drogą prowadzącą do miasteczka. Poruszamy
się w milczeniu. Jest mi trochę niezręcznie, wspominając fakt, że Jesse to
kolega Jareda, a do tego zdarzyło mi się go ugryźć. Biorąc pod uwagę to, do
czego chciał mnie zmusić, powinnam być na niego zła. Może i jestem.
Chłopak zatrzymuje się nagle, a ja prawie na niego wpadam.
– Musisz teraz skręcić w prawo i tam jest taki stary budynek
z ciemnego kamienia, nie? Kod do drzwi to chyba 01037530, ale nie jestem
pewien… Dojdziesz sama?
Patrzę na niego przez chwilę, marszcząc czoło.
– Mam to zapamiętać? – Unoszę brew. – Kiedy ty nawet nie
wiesz, czy ten kod jest poprawny? Do tego tam wszystkie budynki wyglądają tak
samo. Nie, nie. Idziesz ze mną.
Wzdycha ciężko, ma nieprzekonaną minę.
– Mogę ci to zapisać na ręce…
– Proszę – mówię niemal błagalnie.
Jego ciemne oczy mierzą mnie wzrokiem w skupieniu. Tylko
czekam aż nazwie mnie cipą, a potem zaśmieje się i powie, żebym radziła sobie
sama.
– No zgoda – odzywa się w końcu ku mojemu zdziwieniu. Nawet
nie ma zniecierpliwionego tonu.
– Dziękuję – szepczę.
Wzrusza ramionami, uśmiechając się krótko kącikiem ust, a
następnie znowu rusza z miejsca. Idę za nim i cieszę się, że zgodził się mi
pomóc, bo gdy pokazuje budynek, który jest naszym celem, orientuję się, że
trochę by zeszło mi szukanie go samej.
– Wpiszesz ten kod? – pytam, a on bez słowa to robi.
– Leć po to szybko i spadamy – poleca.
Kiwam głową i wślizguję się do środka. Pomieszczenie jest
średniej wielkości, ale widzę, że na jego końcu są schody na dół. Nie chcę tam
wchodzić, ale najwyraźniej muszę, bo tu nic takiego nie ma. Jakoś nie podoba mi
się perspektywa, że wskoczę do komory pełnej bomb.
– Masz? – słyszę głos Jesse’ego.
– Nie – wołam. – Chyba muszę iść na dół. Pójdziesz ze mną?
Chłopak wchodzi do środka i pochodzi do mnie.
– Boisz się sama?
– Może.
Następnie w milczeniu schodzimy na dół i napotykamy jeszcze
jedne, masywne drzwi.
Posiadają wiele tabliczek ostrzegawczych i informacji jak na przykład tak, że
wstęp jest tylko dla personelu.
– Na co czekasz? – odzywa się Jesse, widząc moją niepewną
minę. – Wchodź.
Zerkam na niego i to robię. Znajduję się w sporej komorze z
idealnie poukładanymi skrzyniami, oznaczonymi tabliczkami „Uwaga! Substancje
wybuchowe!” jakby to było mi potrzebne. Jedynie trochę tego, co się w nich nie
zmieściło, leży w małej kupce pod ścianą.
– Widzisz tu gdzieś coś? – pytam.
Adept kręci głową, a potem rozgląda się po pomieszczeniu. Mój
wzrok natrafia na coś leżącego na podłodze. A mianowicie na kondom.
Marszczę nos z wyrazem obrzydzenia na twarzy. Jesse też
szybko łapie o co chodzi i robi minę, która według mnie świadczy o tym, że
chciałby go użyć.
– To chyba tego zapomniał Jamie. Myślisz, że to jest to, co miałam mu przynieść? – pytam z rozbawieniem.
Chłopak parska śmiechem i idzie naprzód w poszukiwaniu
paczki.
Ja też ostrożnie i powoli robię parę kroków naprzód. Nie widzę
tu nic, co mogłoby uchodzić za ten zagubiony przedmiot.
Po kilku minutach szukania w milczeniu, zauważam, że coś co z
pewnością jest tą paczką, leży przykryte paroma obudowanymi pociskami, których
naprawdę nie chciałabym dotykać.
– Jesse!
– Co?
– Chyba to… mam.
– No w końcu.
Kucam przy tych wszystkich bombach i drżącą ręką próbuję
sięgnąć tekturowego pudełka, niczym grając w bierki.
– Nie da się wolniej? – kpi chłopak.
Gwałtownie odwracam głowę w jego kierunku, robiąc przy tym
gniewną minę.
– Wiesz, wolę jednak nie być lekkomyślna i przez przypadek
wysadzić nas w powietrze… – urywam, gdy moja ręka, która błąkała się wcześniej
przy podłożu, szukając oparcia, gdyż ścierpły mi kolana, natrafia na coś co
zdecydowanie podłogą nie jest.
Bardziej przypomina to guzik.
– Kurwa – wyrywa mi się.
Drzwi same się zamykają, a światło zaczyna migać. Do tego
słyszę dźwięk odliczania.
Słowo, które zdarzyło mi się wymówić idealnie opisuje nasze
położenie.
Jesse rzuca się do drzwi i bezsilnie próbuje je otworzyć, a
ja nadal kucam nad odpalonym pociskiem.
– Nie mam pojęcia jak to rozbroić – odzywa się ponuro, a ja
zdaję sobie sprawę, że nie zauważyłam, jak podszedł.
Zatykam usta dłonią i cofam się z przerażeniem.
– Według tego… według tego mamy niecałe dziesięć minut życia
– dodaje.
Robi mi się jednocześnie lodowato i gorąco, na pewno jestem
cała blada, a dłonie mi się pocą. Coś ściska mnie w gardle.
Jestem za młoda by umierać!
– Kurwa – powtarzam i zaciskam zęby na knykciach.
– Spokojnie – mówi Jesse, podchodząc do mnie.
– Spokojnie? – nagle wybucham. – Mam być s p o k o j n a?!
Cofa się ze zmieszaną miną, unosząc dłonie w obronnym geście.
– Maya…
– JESTEM KAYA!!! – wrzeszczę na niego.
– Dlaczego niby jesteś na mnie zła? – odzywa się, gdy myśli, że udało mi się uspokoić nerwy. – To nie moja wina.
– A moja?!
– Cóż…
Łzy lecą mi z oczy, opadam na kolana.
– Zostało mi… osiem i pół minut życia na tym świecie… –
jęczę. – I nie wiem co będzie potem, nie wiem czy wierzę w Boga, ale… ja
naprawdę… – urywam, bo w gardle napotykam wielką gulę.
Jesse patrzy na mnie dziwnie, a jednocześnie współczująco.
– Nie wierzę – szepczę. – Nie wierzę, że przyjechałam na mur
tylko po to, żeby po tygodniu umrzeć. Nie, nie, nie.
– Może jeszcze ktoś przyjdzie…
– Nikt nie przyjdzie! – przerywam mu gwałtownie. – Jesteśmy
tu sami! Sami ze stertą pieprzonych bomb, kondomem i twoim ograniczonym
doświadczeniem, bo na czwartym roku nadal nie potrafisz rozbroić tego gówna!!!
– Po prostu nie mam nic ostrego...
Ma niewzruszoną minę, chociaż w jego oczach zauważam iskry
złości.
– Jednak ty to włączyłaś – dodaje po chwili ciszy.
Ręce mi drżą, a ja klęczę. Jest to jedyny powód, dla którego
jeszcze nie dostał w twarz.
– TO NIE BYŁO ZAMIERZONE!!!
Bierze głęboki oddech.
Przez chwilę mam wrażenie, że robi sobie ze mnie żarty. Ale
przecież to niemożliwe w takiej sytuacji. Jak można być tak spokojnym? Nie
można.
Jesteśmy tu sami. A on się nie denerwuje. Stoi blisko mnie.
Pociesza mnie, tak jakby. Przez chwilę nachodzi mnie myśl, że zaciągnął mnie tu specjalnie, tylko po to, żeby dobrać się do moich majtek.
– Czy… Czy ty – zaczynam już spokojniej. – chcesz mnie
zgwałcić?
– CO?! – Otwiera szerzej oczy, totalnie zdumiony. –
Wnioskujesz to z tego kondoma na ziemi? Nie martw się, jest już zużyty.
Odsuwam się od niego gwałtownie, opierając się plecami o
drzwi.
– Nadal tak myślisz? – Wzdycha, co chwila zerkając na bombę.
Nie odzywam się, przełykając łzy i przygryzając wargę i kulę
się w kłębek.
– Może jeszcze ktoś przyjdzie…
Kręcę głową i obejmuję dłońmi kolana.
– Właściwie to się nie pożegnałam – szepczę.
– Z?
– Rodzicami, przyjaciółmi, życiem… Nie chcę umierać!
Patrzy na mnie przez chwilę, a potem otwiera usta, ale ja
jestem pierwsza:
– Nie próbuj wmawiać mi, że wszystko będzie dobrze. Nikogo tu
nie ma. Nikt nie wie, gdzie poszliśmy…
– Jamie wie – przypomina. – Może orientuje się, że nas nie ma
już od dłuższego czasu, więc może stwierdzi, że coś poszło nie tak i tu przyjdzie…
– Nie zdziwiłabym się, gdyby miał to w dupie – mówię gorzko,
pociągając nosem.
– Skąd się u ciebie bierze ta nienawiść do wszystkiego, co?
– Zamknij się – mówię. – To ostatnie minuty mojego życia, a
nie chcę, żeby ostatnimi słowami, które usłyszę, były twoje…
– Dlaczego z góry zakładasz, że umrzemy? – przerywa mi
gwałtownie. – Jesteś okropną pesymistką! A co jeśli, ktoś po nas przyjdzie?
– Nie przyjdzie!!!
Ma wściekłe spojrzenie, ale już się nie odzywa, tylko zerka
na pocisk. Nie mamy już prawie połowy czasu.
– Mogę ci coś powiedzieć? – pytam szeptem po uspokojeniu się.
Podnosi na mnie wzrok i po chwili leciutko kiwa głową.
– Kiedyś, gdy byłam młodsza, chciałam wojny, wiesz? Kręciła
mnie myśl o jatce, litrach przelanej krwi i trupach. A wiesz dlaczego? Bo
gdybym znalazła się w jej środku, byłabym zmuszona do robienia rzeczy, których
teraz nie mogę, chociaż chcę. Nie mówię o bezsensownym zabijaniu, ale o takim w
obronie kraju, wiesz? To przerażające, tak. Ale jeśli to mój koniec, to mogę
chyba się tym z kimś podzielić.
Przez chwilę się nie odzywa, a jego twarz ma kamienne
oblicze.
– Kaya, jesteś psychiczna – mówi w końcu.
Nie patrzę już na niego, tylko ciągle na ten mały czynnik,
który za chwilę zabierze nam życie. Zostały nam cztery minuty. Dalej powinnam
panikować? To prawda, boję się.
– Jestem prawie pewna, że wolałbyś być towarzyszem śmierci
każdego poza mną – odzywam się w końcu.
Bierze głęboki oddech.
– Wiesz, tak właściwie to cieszę się, że tu nie ma Arii.
To chyba dość oczywiste, że nie chce śmierci swojej
dziewczyny.
Coś ściska mnie w gardle, więc znowu się nie odzywam.
A potem coś słyszę. Drzwi otwierają się i uderzają mnie od
tyłu, upadam na brzuch i odwracam głowę, żeby zobaczyć, co się dzieje.
To Jared.
Jesse ma oszołomioną minę i nie mówi ani słowa, gdy jego
kumpel szybko zauważa co stanowi problem i podchodzi do bomby.
– Idioci – mówi cicho. Wyciąga z kieszeni nóż sprężynowy i przecina nim odpowiedni kabelek bomby, rozbrajając ją tym samym.
Patrzę na niego, jeszcze nie do końca przyjmując o
wiadomości, że to się dzieje.
Nie zginę?
– Już – mówi niemal łaskawie i odwraca się w naszym kierunku.
– Dzięki, stary – odzywa się Jesse.
– Teraz możecie mi possać, bo gdybym tu przez was zginął,
moja dziewczyna by mnie zabiła.
Nie przypominam sobie, żeby Jared miał dziewczynę. Może
chodziło o tą rudą, Zoey.
Ciągle jestem w lekkim szoku i nie mogę wydusić z siebie
słowa. Jest mi gorąco, drżą mi ręce. Jestem też niemal pewna, że moja twarz przybrała kolor papieru.
Jesse podnosi z podłogi paczkę.
– Naprawdę dzięki – powtarza.
– Cóż, właściwie to jest za co.
Brunet próbuje się uśmiechnąć, ale niezbyt mu wychodzi. W
sumie się nie dziwię, bo chociaż niebezpieczeństwo minęło, ja nadal jestem
przerażona.
– Chodźmy – proponuje.
– Właściwie jak to się stało?
– Kliknęła coś przez przypadek i…
Blondyn prycha jakby od początku się tego domyślał.
– A jak otworzyłeś drzwi? – pyta Jesse, gdy mijamy je i
wychodzimy na górę.
– Chyba były zamknięte tylko od waszej strony. Włączono antydestrukcyjny program.
Nie odzywam się ani razu, przez drogę do sektora. Dopiero w
którymś momencie, jestem do tego zmuszona.
– A ty co, cipo? Nawet mi nie podziękujesz?
Prawda jest taka, że jestem mu ogromnie wdzięczna.
– Nie – odpowiadam cicho ponurym głosem.
Parska chłodnym, szyderczym śmiechem.
– Ssij.
Gdy nie odpowiadam na
to, on także nie utrzymuje rozmowy. Właściwie to całkowicie mnie ignoruje, a ja
jego.
Wiem, że powinnam być mu wdzięczna. Jestem. Jedynie nie chcę
tego mówić na głos. Tak, to egoistyczne podejście. Trudno.
Gdy przekraczamy bramę sektora, zauważam na murze pewne
graffiti. „Wstąp do armii, zanim armia wstąpi do ciebie”, głosi napis.
W holu już czeka na nas Jamie. Ma beznamiętny wyraz twarzy, a
gdy widzi, że jestem lekko roztrzęsiona, unosi pytająco brwi.
– Co się tam stało? – pyta.
Jared otwiera usta, patrząc przy tym na mnie, ale Jesse jest
pierwszy:
– Kaya nie wiedziała jak dojść nawet z instrukcjami, więc
musiałem ją zaprowadzić aż do końca. Twoja paczka – podaje mężczyźnie
przedmiot – była ukryta pod paroma pociskami, a ona niechcąco go odpaliła.
Zginęlibyśmy, gdyby Jared nie przyszedł i nie rozbroił bomby – wyjaśnia spokojnie.
Jamie patrzy na nas przez chwilę, mrużąc oczy w skupieniu, aż
w końcu kiwa głową.
– No cóż, najważniejsze, że to macie. No i że żyjecie. Nie
musicie już dzisiaj brać udziału w reszcie zajęć. Nie musicie też nikomu o tym
wspominać.
Po tych słowach prawie natychmiast odchodzę, zostawiając ich
trójkę. Cieszę się, że instruktor jest na to dość obojętny, bo większość pewnie
wymagałaby ustnych sprawozdań z tego zdarzenia, a ja wcale nie mam ochoty na
ich udzielanie.
Idę do swojej sypialni i od razu padam na łóżko. Lottie
jeszcze nie ma.
Jestem bardzo ale to bardzo zmęczona. Na szczęście nie
głodna, bo wcale nie chcę pojawiać się dzisiaj na kolacji. Niestety będę
musiała iść, bo jestem dzisiaj tylko o śniadaniu.
Gdy w końcu nawet myślenie zaczyna się robić męczące,
odpływam.
***
– Kaya – słyszę czyjś wysoki głos. – Obudź się do cholery.
Uchylam powieki i moim oczom ukazuje się Lottie, stojąca obok
mojego łóżka i potrząsająca mną.
– Co? – pytam i szybko podnoszę się do pozycji siedzącej.
– Nie było cię na treningu – zauważa. – I na
obiedzie. Kolacji zresztą też.
– Cholera, to już po kolacji? – zrywam się z łóżka.
– Tak… – mówi powoli. – Nie wiem ile spałaś, ale jest już
dwudziesta.
– Kurna. – Przytykam dłoń do czoła.
– Jak jesteś głodna, to coś może jeszcze zostało w stołówce
po kolacji… Nie wiem, musisz się zapytać.
– Niezła myśl – przyznaję. – Idę.
Udaję się do stołówki i po bardzo uprzejmej wymianie zdań z
osobami sprzątającymi po kolacji, udaje mi się zjeść parę kanapek z produktów,
które jeszcze zostały.
Po posiłku mam zamiar iść pod prysznic i do łóżka, ale
przypominam sobie, że zostawiłam ręcznik w sali treningowej. Kieruję się więc
do niej i najciszej jak mogę, otwieram drzwi i zaglądam czy nikogo nie ma w
środku.
– Chciałeś się ze mną bić, prawda? – słyszę nagle. – Mówiłeś
coś o szybkiej wygranej...
Rozpoznaję głos Jareda i mam przez to wrażenie, że
los coraz częściej uśmiecha się do mnie szyderczo i lodowato.
Mam przynajmniej nadzieję, że nie zauważył mojego wejścia.
Widzę, że stoi on naprzeciw Edgara na drugim końcu pomieszczenia, tuż przy
krzesłach. Na jednym z nich wisi mój ręcznik.
– Mówiłem – potwierdza Edgar, patrząc na blondyna hardo.
Od razu przypominam sobie dzisiejszą rozmowę jego i Damiena.
Skąd Jared o niej wie?
Chłopak uśmiecha się, a w jego policzku pojawia się dołeczek.
– Pewnie masz rację – stwierdza spokojnie.
– Oczywiście, że tak – oznajmia Edgar protekcjonalnym tonem.
Brzmi bardzo irytująco. Wywracam oczami, zastanawiając się
czy dobrze zrobię, jeśli pójdę po ten ręcznik.
– Ale tak dla pewności... Nie wolałbyś tego sprawdzić? –
Jared podciąga rękawy koszulki.
Pod jego skórą wyraźnie zaznaczają się mięśnie i żyły. Kiedy
porównuję jego posturę z posturą przeciwnika, na wstępie oceniam nikłe szanse
tego drugiego. Jared jest wyższy, lepiej zbudowany, szybszy i silniejszy.
– Skoro chcesz – mówi rywal ziewając.
Chłopak przekrzywia głowę najpierw w prawo, aż słychać
trzask, a potem w lewo.
– Przygotuj się – mówi z uśmiechem.
– Nie muszę.
– Och, a ja muszę – stwierdza Jared, biorąc do ręki dwa pasy
czarnego materiału i zawiązując je na dłoniach.
– Nie dziwię się.
– Będziesz walczył w tym? – Wskazuje na jego strój. – W
obuwiu?
– A czemu nie?
– Bo to może mnie bardzo boleć.
– Masz rację.
– Zdejmij je. – Po raz pierwszy w głos chłopaka wdziera się
ostra nuta, ale szybko ją tuszuje. – O ile chcesz.
– Skoro ma ci to w czymś pomóc. – Wzdycha teatralnie i ściąga
buty.
Mam ochotę puknąć się w czoło.
– Świetnie. – Jared zostaje w swoich glanach. – I widzę twój
nóż. Odłóż go.
Edgar wyrzuca nóż. Co za idiota.
– Drugi też.
Wywraca oczami i robi to.
Coraz bardziej chce mi się śmiać.
– Ja nie mam broni – przyznaje Jared. Kłamie. Widzę nóż
sprężynowy wystający z kieszeni spodni.
– I tak by ci nie pomogła.
– A więc zaczynaj…
Chłopak się na niego rzuca. Przeciwnik łapie go za szyje i
przyszpila do ściany. Edgar wierzga nogami nad ziemią.
Nie jestem pewna, czy dowiedział się już, że jego szanse nie są
zbyt duże, ale widzę, że próbuje się bronić. Niestety mu to nie idzie.
– Właśnie zdałem sobie sprawę, że jednak mam broń – oświadcza
Jared, wyjmując nóż i otwierając go jednym kliknięciem.
Na twarzy Edgara pisze się strach.
– Ale chyba... mnie tym nie skrzywdzisz, co nie?
– Przecież sobie ze mną poradzisz – zauważa rozbawiony.
– Mam zły dzień.
– Dasz radę. – Przeciwnik przystawia ostrze noża do jego
policzka.
– Chyba jednak nie – szepcze, odchylając się.
– Nie dasz mi rady? – pyta smutno, odrzucając za siebie nóż i
waląc go pięścią w nos. – Czemu?
Edgar jęczy z bólu.
– Mówiłem, zły dzień. Może już wystarczy – dodaje.
Rozbawiona jego miną, cichutko idę po ręcznik, nie odzywając
się i nie przejmując, czy mnie widzą czy nie. Przecież nie będę stała w miejscu
przez cały wieczór.
– Widzę cię, cipo – mówi blondyn, po czym puszcza Edgara,
który zwala się na ziemię.
Wzruszam ramionami.
– I co? – pytam, odwracając się w zamiarze odejścia. – Mam
czego chciałam i już idę, nie będę wam przeszkadzała w „zabawie”.
– Przyłącz się – proponuje, kopiąc tamtego w brzuch.
– Hm, chyba sobie odmówię tego zaszczytu.
– Z kim jesteś w pokoju? – pyta, mrużąc oczy.
– A co cię to obchodzi? – Marszczę czoło.
– Z kim? – odzywa się ponownie, kopiąc Edgara jeszcze raz.
– Z Charlotte – mówię, wywracając oczami. – A co?
– Charlotte – powtarza. – Jest jedna Charlotte, prawda?
– Skąd mam wiedzieć?
– Jesteś w pokoju z tą niską, ładną brunetką? – pyta
obojętnie.
– Ta – mruczę. – I co z tego?
Wzrusza ramionami, odwracając wzrok i kopiąc jeszcze raz
Edgara.
– Wcześniej brzmiałeś jakby cię to obchodziło – stwierdzam.
– Dlaczego miałoby?
– Bo obchodzą cię dziwne rzeczy.
– Na przykład?
– Bójki?
– Myślisz, że chcę się bić z… Charlotte?
– Ty chcesz się bić ze wszystkimi.
– Ale ona sięga mi dotąd. – Kreśli palcem wskazującym linię
na wysokości swojej piersi.
– On prawie też. – Kiwam głową w stronę Edgara.
– Tak szczerze, to nie wiem.
– Zresztą chyba nie bijesz ludzi bez powodu.
– Toteż dlaczego miałbym bić się z twoją współlokatorką?
– Czy ja kiedykolwiek mówiłam, że chcesz się z nią bić?
– Zasugerowałaś to. – Ponowny cios w Edgara i jego jęk.
– Nieprawda. Zresztą o co się tak spinasz?
– Dlaczego miałbym?
– Boże, to chyba twoja sprawa, dlaczego mnie o to pytasz? Zresztą
co ja tu jeszcze robię? – Zirytowana kieruję się w stronę wyjścia.
– Widzisz, kolego? Nawet cipa nie próbowała cię bronić –
śmieje się Jared za moimi plecami.
– Nie nazywaj mnie tak – warczę, zatrzymując się.
– Wolisz pizda? Kurwa? Dziwka? Do wyboru, do koloru. –
Uśmiecha się. – Jeśli chcesz, może być nawet tak łagodnie jak zdzira.
Odwracam się w jego stronę, czerwona na twarzy.
– Jeśli powiesz to jeszcze raz...
– A może szmata, co? Będzie ci milej?
– Będzie milej, jak wepchnę ci szmatę do gardła. – Unoszę mój
ręcznik.
– Zamierzasz mnie pocałować?
Powstrzymuję odruch wymiotny.
– Wolę umrzeć.
– Wierz mi, ja też – śmieje się. – Nie całuję się ze
szmatami.
– A je ze skurwielami – oświadczam, marszcząc czoło.
– I tak nikt nie chce szmat.
– Nie jestem szmatą.
– I tak nikt cię nie chce.
– A skąd ty to możesz wiedzieć? – syczę zirytowana.
– To widać.
– Dlaczego?
– Nie grzeszysz urodą ani inteligencją.
Parskam śmiechem.
– Jakoś mi to nie przeszkadza.
– Ale chłopakom tak. Dlatego żaden cię nie chce.
– Ale ja nikogo nie potrzebuję.
– To odstąp mi swoją współlokatorkę.
– Chętnie, wiesz, czasem jest irytująca. – Nie jestem dumna,
że to mówię.
– Bo jest ładniejsza od ciebie?
– Boże, jacy wy wszyscy tu jesteście płytcy!
– Ładniejsza i mądrzejsza – dodaje.
– Wątpię.
– A ja nie. Dlaczego ty się mnie tak wszystkiego czepiasz? –
pytam.
– Nie lubię cię.
– Wzajemnie.
– Jego też nie.
– Byłabym zdziwiona, gdybyś powiedział, że kogoś lubisz.
– I takie osoby się znajdą. – Uśmiecha się.
– Żartujesz.
– Nie. Niektórych lubię. Nawet bardzo.
– Jakoś trudno mi to sobie wyobrazić.
– Lepiej nie zgaduj, kogo lubię.
– Nie obchodzi mnie to. Ta osoba na pewno musi być taka sama
jak ty, jeśli nie gorsza.
– Zdziwiłabyś się.
– Wolałabym nie. Czy ja naprawę muszę cię wszędzie spotykać?
Przyszłam tylko po ręcznik, a pół godziny sterczę tu i słucham twojej
paplaniny.
– To spieprzaj w podskokach, a nie tu stoisz.
– Chętnie – mówię ponuro, ale nie ruszam się z miejsca.
– Już. Kysz, kysz. – Macha dłońmi, jakby odganiał psa.
– A co jeśli nie pójdę? – Unoszę brew.
Jared unosi nóż sprężynowy z podłogi i uśmiecha się,
wzruszając ramionami.
– Jakoś się nie boję – oznajmiam obojętnie. – Uratowałeś mi
życie.
– Hah. – Jared podchodzi do Edgara i staje mu na dłoni. – Idź
stąd, kochanie – mówi do niego.
Chłopak bardzo szybko opuszcza pomieszczenie.
Kiedy zostajemy sami, czuję się trochę niepewnie, ale tego
nie okazuję.
– No i? – odzywam się tonem, który ma udawać
zniecierpliwienie.
– Nie wiem jak ty, ale ja wieczorem mam co robić.
– Ja też – zapewniam.
– No to śmiało.
– Ale to może poczekać – dodaję.
Jared marszczy brwi.
– Dlaczego miałoby?
Wzruszam ramionami.
– A ty co tu jeszcze masz do roboty, skoro tamta ciota ci
nawiała?
– Umówiłem się tu.
– Z kim?
– Z dziewczyną?
– Dziewczyną? – powtarzam.
– Może ujmę to prościej. Wypierdalaj.
– Bo?
Jared wzdycha ciężko.
– Bo będzie bardzo niestosowne, żebyś brała udział w mojej
randce.
– Też tak myślę.
– No to spieprzaj.
– Może milej?
– Zmiataj.
– Jeszcze?
– Pierdol się, zajebana cipo.
– Skurwiel – mówię gniewnie, odwracając się i odchodząc.
Gdy opuszczam pomieszczenie, ręce dalej mi drżą z
wściekłości.
Uratował mi życie. Dlaczego akurat on?
Teraz zastanawiam się, czy naprawdę to lepsze niż śmierć.
Szybko odsuwam od siebie te przemyślenia. Przecież są
szaleńcze. Oczywiście, że życie jest lepsze.
Decyduję, że dzisiaj już nie pójdę dziś pod prysznic, a zrobię to
rano, bo mimo tak długiego snu, znów jestem zmęczona.
___
A więc pora na nowy rozdział! Cóż, teraz nie wyznaczyłam sobie odpowiedniego czasu na dodanie, więc jest on teraz. Ugh, wyszedł jak wyszedł. Myślałam, że będzie dłuższy, ale to prawie sam dialog. :c Mam nadzieję, że się podobało. Znowu muszę przeprosić za wulgaryzmy, może powinnam je cenzurować, jak myślicie? ;)