„Przyjaciół kochamy dla ich wad, bo lubimy, gdy ktoś też ma wady.”
Rano budzi mnie odgłos kroków rozchodzący się po sypialni. Zdaję sobie sprawę, że Charlotte już wstała. Nie mam pojęcia, gdzie była w nocy, a szczerze to spodziewałam się, że to ja wstanę wcześniej.
~ Aleksander Fredro
Rano budzi mnie odgłos kroków rozchodzący się po sypialni. Zdaję sobie sprawę, że Charlotte już wstała. Nie mam pojęcia, gdzie była w nocy, a szczerze to spodziewałam się, że to ja wstanę wcześniej.
– Która godzina? – pytam, otwierając oczy i podnosząc się do
pozycji siedzącej.
Dziewczyna zerka na mnie i wraca do czesania włosów
grzebieniem.
– Szósta trzydzieści – oznajmia.
Z powrotem opadam na płaskie poduszki.
– To jeszcze mogę pospać – szepczę i naciągam kołdrę na
głowę.
– No chyba nie – mruczy Charlotte. – Śniadanie jest na
siódmą. Wczoraj sama postanowiłaś pójść spać wcześniej, a teraz jojczysz. Ale z
ciebie hipokrytka.
– Nie obchodzi mnie to – oświadczam bardzo cicho.
– Po prostu staraj się udawać miłą.
– Jestem miła.
Moja współlokatorka prycha.
– No dobra, już wstaję. – Wywracam oczami
Z wielkim żalem ściągam z siebie kołdrę i przeciągam się na
siedząco. Następnie wstaję i podchodzę do komody i otwieram szufladę
z moimi rzeczami. Muszę przyznać, że Charlotte ładnie mi w niej poukładała i
teraz nie muszę nic szukać. Już mam jej podziękować, gdy ona odzywa się
pierwsza:
– Ja już idę. Muszę jeszcze z kimś… hm, pogadać. – I już jej
nie ma.
Wzruszam ramionami i przebieram się w biały podkoszulek,
zgniłozielone spodnie i szarą bluzę z kapturem. Zanim zejdę na śniadanie, mam
jeszcze zamiar skoczyć do łazienki. Znalezienie jej nie schodzi mi już tak
długo jak wczoraj. W środku jest parę dziewczyn, których nie rozpoznaję.
Podchodzę do wolnej umywalki i myję twarz oraz ręce. Patrzę obojętnie na mój
krzywy, wiele razy łamany nos i dużą liczbę pieprzyków na podbródku. Jasne do
pasa włosy mam w nieładzie, ale nie pomyślałam o tym, żeby wziąć ze sobą
grzebień. Przeczesuję je więc palcami i związuję w koński ogon. Następnie załatwiam potrzeby fizjologiczne
i wychodzę na korytarz, kierując się do stołówki. Zauważam, że skrzynie,
których używaliśmy podczas wybierania kierunku szkolenia z holu, zniknęły. Gdy
wchodzę do właściwego pomieszczenia sporo osób jeszcze nie ma. Wobec tego mam
dużo miejsca do wyboru. Śniadanie wygląda na o wiele lepsze niż to co było do
jedzenia wczoraj. Do wyboru mam pieczywo, nabiał, wędliny, warzywa i dużo innych.
Wybieram więc ciemny chleb, ser żółty i plasterki pomidorów. Biorę też szklankę
wody i kładę to wszystko na tackę, szukając odpowiedniego miejsca. W końcu
siadam tam, gdzie wczoraj i zabieram się za jedzenie. Stołówka zaczyna
się zapełniać. Parę miejsc ode mnie zauważam Charlotte i kilka innych znajomych
twarzy. Większość pierwszorocznych jest podekscytowana. Ja też. W końcu jeszcze
nie miałam okazji się wykazać. Moje myśli wędrują do dziwnej rozmowy z Janette.
Zdaję sobie sprawę, że w końcu jest tu dużo ludzi. A ona mówiła, że mają mały
nabór. Zastanawiam się, czy się pomyliła, czy celowo mnie okłamała. Raczej
stawiam na to pierwsze, ale nie mogę wykluczyć drugiej opcji. Nie ufam zbyt
wielu ludziom. A tych, którym mogłam, zostawiłam, wyjeżdżając z rodzinnego
miasta. Tutaj jestem sama. Stwierdzam, że to brzmi bardzo samotnie. Minęła
dopiero jedna noc, a ja już tęsknię za ciepłym uśmiechem mamy, jakąś podpuchą
taty lub po prostu głupią grą z Sage’em, Tey’em czy kimś tam. Tutaj już tego
nie znajdę. Ale nie mogę się poddać. Zresztą i tak nie mam gdzie iść, a to
miejsce jeszcze nie zdążyło mnie do siebie zniechęcić. To tylko chwilowa
słabość, powtarzam sobie, to minie.
– Kończcie już! – słyszę głos Charlesa. – Za dziesięć minut
spotykamy się na dworze!
Wyrywa mnie on z zamyślenia, więc wstaję i idę odnieść
tackę. Inni powoli również zrywają się z miejsc. Idę przez hol na zewnątrz i
ustawiam się z pozostałymi adeptami w rzędzie. Ten robi się coraz dłuższy i
zdaje się nie mieć końca. Teraz jeszcze bardziej zdaję sobie sprawę, jak nas
jest tutaj dużo.
– Są już wszyscy? – pyta Charles, przechadzając się naprzeciw
nas.
Parę osób kiwa głowami.
– Świetnie. Wobec tego pozwolę sobie wam wyjaśnić, na czym
polega dzisiejsza zabawa. Co roku sprawdzamy jak dobrą kondycję ma co nowszy
rocznik i przy okazji dać wam samym możliwość do sprawdzeniu swoich
umiejętności. A więc do naszych atrakcji należą: tor przeszkód, strzelnica,
ring… Do wyboru do koloru.
Mówi coś jeszcze, ale najwyraźniej nikt nie zamierza go
słuchać. Śmieje się tylko, gdy wiele pierwszaków pędzi już do jakiegokolwiek
stoiska, chcąc się wykazać. Starsi siadają na kłodach leżących na trawie i
zaczynają obserwować, co to się nie dzieje. Drugoroczni dają cenne rady
młodszym. Wszędzie słychać śmiech i wrzawę, chociaż czasem też okrzyki bólu
dochodzące z ringu.
Ja, nie wiedząc co ze sobą począć, w końcu idę na strzelnicę
i znajdując wolną tarczę i karabin, ustawiam się z nim naprzeciwko niej.
– Czy tam są prawdziwe naboje? – pytam jakiegoś chłopaka z
drugiego roku.
Kręci głową, uśmiechając się przy tym, najprawdopodobniej
rozbawiony moją powagą. Ma kasztanowe włosy i jasnoszare oczy.
– Okej – mruczę, celując muszką w dziesiątkę.
Strzelam, ale jednak najwyraźniej nie umiem tego robić aż tak
dobrze jak mi się wydawało. Pocisk ledwo trafia w dwójkę. Kiedyś bawiłam się
jednym z karabinów rodziców, niestety nie miałam wtedy konkretnego celu i
strzelałam gdzie mi się podobało. Nie zrobiłam nikomu krzywdy, bo było to w lesie
niedaleko mojego domu. Gdy matka dowiedziała się co zrobiła, lepiej ukryła
amunicję, którą posiadaliśmy.
Nie zamierzam stąd odejść, dopóki nie uda mi się trafić
lepiej niż w siódemkę. Po dziewięciu razach w końcu się to udaje, więc oddaję
broń innej niecierpliwej osobie i zastanawiam się, gdzie teraz powinnam iść.
Nie mam najmniejszego zamiaru iść na ring.
Nie jestem zbytnio wypoczęta i najchętniej to wróciłabym z powrotem do łóżka. W
ogóle siebie nie poznaję.
W końcu decyduję się na tor przeszkód. Ustawiam się w kolejce i po około dziesięciu
minutach nadchodzi moja kolej. Mam przed sobą dróżkę pełną rozżarzonych węgli.
– Ściągaj buty! – słyszę.
Robię to i przebiegam przez na palcach nią najszybciej jak
mogę. Dokładnie za ścieżką, widzę malutki zbiornik wodny, ale nie zatrzymuję
się, żeby złagodzić pieczenie stóp. Przeskakuję przez z nią i niestety ślizgam
się na błocie. Upadam na brzuch, a następnie staram się podnieść. Gdy mi się
udaje, zauważam, że muszę się wspiąć na drzewo, a później przy pomocy liny
niczym liany przedostać na drugą stronę dużo większego, sztucznego jeziorka. Palce u rąk bolą mnie
niemiłosiernie, ale w końcu udaje mi się wejść na właściwą gałąź. Cały czas
boję się, że się pode mną załamie, więc natychmiastowo łapię linę i odrywam się
od gałęzi. Niestety wyślizguje mi się z rąk i z piskiem wpadam do wody. Wydostaję się z niej i cała mokra biegnę dalej, a ubrania na mnie
ciążą. Wczołguję się do pustego, ale szerokiego konaru drzewa i z zadowoleniem
zauważam, że to już prawie koniec. Pędzę slalomem, mijając ustawione na drodze
słupki i robiąc koziołka, staczam się po niskim zboczu. Na kolanach dobiegam do
mety.
– Czterdzieści cztery sekundy – mówi chłopak, trzymający w
ręce stoper.
Kiwam głową i ściągam bluzę, wykręcając ją w celu pozbycia
się wody. Z tego co słyszę, idąc przez tłum zdarzyły się gorsze wyniki, ale i
lepsze.
Nie mając co robić, podchodzę do Charlotte, która
przygląda się dwóm dziewczynom, próbującym rozbroić bombę na farbę. Jest cała
upaćkana w błocie, czyli prawdopodobnie również brała udział w torze przeszkód.
– Hej – mówię do niej.
Zerka na mnie i lekko unosi brwi.
– Nie musisz ze mną rozmawiać, a ja nie muszę z tobą, czemu więc co to robisz? – pyta z wysoko uniesionym podbródkiem.
Wzdycham.
– Och, no chyba wiesz, że z tym żartowałam. – Próbuję się
uśmiechnąć, ale raczej nic z tego nie wychodzi.
Wywraca oczami.
– Całe wczorajsze popołudnie, wieczór, noc i ranek miałam
wrażenie, że mnie nie lubisz. A teraz nagle stwierdziłaś, że tak nie jest?
– Przepraszam – mówię wprost. – Że byłam dla ciebie wredna.
Po prostu trudno mi się pogodzić z tym, że tak szybko zostawiłam za sobą dom i
rodzinę. Na początku myślałam, że poradzę sobie sama i nie będę nikogo
potrzebować, ale to niemożliwe.
– Nawet jeśli tak myślałaś, to nie tłumaczy twojego
zachowania.
Odwracam wzrok i uśmiecham się krzywo, przełykając ślinę i
zastanawiając się nad odpowiedzią.
– Masz rację. Ale znamy się niecałą dobę. Jeszcze nie mogłam
wszystkiego zepsuć.
Mierzy mnie chłodnym spojrzeniem brązowych oczu, ale w końcu
jej wzrok mięknie i przywołuje na twarz lekki uśmiech.
– Masz rację, nie mogłaś. Więc skoro zaczynamy od nowa, jestem Lottie.
– Kaya.
– Miło cię poznać, Kaya – mówi dziewczyna i zaraz potem
parska śmiechem.
Również się uśmiechem, tym razem naprawdę szczerze i śmiało.
– Czyli rozumiem, że mogę zatrzymać szuflady? – pyta, trzepocząc długimi rzęsami.
– Jasne.
***
Przez następne parę godzin, staram się pobić mój rekord w
torze, parę razy jeszcze strzelam do celu i razem z Lottie próbuję rozbroić tą
bombę. Niestety nie udaje nam się i nie dość, że jesteśmy brudne od błota, to
teraz jeszcze od farby. Stwierdzam, iż jest naprawdę miła i nie rozumiem
dlaczego wcześniej tego nie zauważyłam. Pewnie jest to spowodowane tym, że
nigdy nie miałam przyjaciółki. Zawsze spędzałam czas z chłopakami i dziwnie
było poznać odmienny sposób myślenia od tego męskiego. Mimo wszystko,
czuję, że dobrze postąpiłam, przyznając się do błędu i odpuszczając sobie.
– Chodź – mówi Lottie. – Powinnyśmy wziąć prysznic przed
obiadem.
Zgadzam się z nią i razem idziemy po czyste ciuchy, ręczniki
i kierujemy się do łazienki. Jest w niej mnóstwo dziewczyn, a my wydajemy się
najbrudniejsze. W końcu nadchodzi moja kolej na prysznic. Po dokładnym oczyszczeniu się z
brudu, wychodzę i razem z Lottie kieruję się do stołówki. Siadamy obok siebie,
jedząc jakieś mięso, ziemniaki i marchewkę z grochem.
– Szczerze to myślałam, że po tym, co dali nam do jedzenia
wczoraj, będą nas faszerować takim świństwem do końca roku – wyznaje Lottie.
– To chyba był kiepski żart – oświadczam, popijając posiłek
szklanką wody.
– Ale wyglądałaś jakby ci smakowało – stwierdza.
– Byłam głodna – mamroczę, patrząc na drzwi wejściowe.
Kojarzę już coraz więcej twarzy, nawet parę imion innych
adeptów.
– Hej, a ty który kierunek wybrałaś? – zagaduje mnie.
– Zwiady – odpowiadam. – A ty?
– Ja też.
Szczerze mnie to dziwi. Myślę, że tak drobna osóbka
poradziłaby sobie tylko w zarządzaniu, ale najwyraźniej jej nie doceniam.
Zresztą z tego co się wcześniej dowiedziałam, miała lepszy czas ode mnie.
Lottie uznała, że to dlatego, że nie wpadła do jeziora.
– Myślisz, że będzie ciężko? – pytam z buzią pełną jedzenia.
Wzrusza ramionami, nie patrząc na mnie. Wygląda jakby szukała
kogoś wzrokiem.
– Czekasz na kogoś? – odzywam się ponownie.
Zerka na mnie mrugając i znowu bierze za jedzenie.
– Nie, nie.
Wzdycham.
– Mamy dzisiaj cały dzień wolny?
– Tak – mruczy.
– A co zamierzasz robić?
Wzrusza ramionami, robi kwaśną minę i podbiera podbródek na
łokciu.
– Ja idę się przejść – oznajmiam i wstaję od stołu, biorąc
tackę.
Odkładam ją do zwrotu naczyń i opuszczam stołówkę. Kompletnie
nie wiem, co teraz ze sobą począć. Moje nogi same prowadzą mnie na klatkę
schodową, którą wychodzę o wiele więcej pięter na górę, niż potrzebuję by
dostać się do sypialni. Moja wspinaczka kończy się, gdy trafiam na starsze i
bardziej skrzypiące stopnie, prowadzące bezpośrednio na szczyt muru. Wiatr
sprawia, że moje rozpuszczone włosy latają na wszystkie strony i muszę je
spiąć, żeby cokolwiek widzieć.
A rzeczywiście jest co.
Krajobraz rozciągający się
na południu zapiera dech w piersiach. Są to wzgórza porośnięte drzewami,
które zasłaniają to, co jest dalej. Jestem przekonana, że nie chciałabym tego
zobaczyć. W jednej chwili robi mi się zimno. Od miejsca, którego wszyscy się
tak boją, dzieli mnie teraz tylko parę metrów. Gdybym podeszła do barierki
mogłabym wyciągnąć rękę i przekroczyć nią granicę… właściwie to dwóch światów.
Przecież wiem, co się tam dzieje. I dlatego nie chcę już oglądać tego miejsca,
choćby nie wiadomo jak ładne byłyby tereny otaczające je. Wracam na klatkę schodową i schodzę na
piętro, na którym znajduje się moja sypialnia. Gdy do niej wchodzę, Lottie
jeszcze nie ma. Wzruszam ramionami i siadam na łóżku, czekając aż wróci.
***
Kiedy wraca oznajmia, że powinnyśmy dzisiaj się wyspać, bo
następnego dnia nareszcie nadejdzie pierwszy dzień treningu. Wobec tego gasimy
światło o dziewiętnastej.
***
W nocy budzę się, bo ktoś gwałtownie potrząsa moim ciałem.
Słyszę jakieś przyciszone głosy. Otwieram oczy, ale jest tak ciemno, że naprawdę
nic nie widzę. Ktoś mnie trzyma i próbuje wywlec z łóżka. Zaczynam się szarpać.
Nie mam pojęcia, co się dzieje. Ktoś zawiązuje mi na oczach materiał i bardziej
ciągnie niż niesie. Słyszę też głębokie wciągnięcie powietrza od strony Lottie.
– Bój się – słyszę żeński głos, dochodzący z jej strony, ale
bez wątpienia nie należy od do mojej współlokatorki. – Twój chłopak cię nie
obroni!
Chłopak?
Jaki chłopak?
– Puszczaj – warczę do osoby, która mnie prowadzi i zaczynam
się szarpać.
– Spokojnie, nie będzie aż tak bolało – śmieje się
przerażająco i unieruchamia moje obie ręce. Jest to bez wątpienia chłopak.
Zaczynam głośniej krzyczeć, więc zakrywa mi usta dłonią. Bez
wahania gryzę ją, a porywacz odrywa rękę z cichym syknięciem.
– Kurwa – mruczy.
Następnie podnosi mnie z ziemi i nawet nie reagując na moje
kopnięcia, zdejmuję jedną ze skarpetek z mojej stopy i bezczelnie wpycha mi ją
do ust. Przerzuca mnie sobie
przez ramię, nadal uniemożliwiając mi ruchy. Orientuję się mniej więcej, że
jesteśmy teraz na korytarzu. Słyszę przyciszone głosy, czasem piski i krzyki. Potem
trafiamy na klatkę schodową i czuję, że szybko zbiegamy na dół. Opuszczamy
sektor, co mnie bardzo niepokoi. Nadal nie mogę nic zrobić.
Wiem, że osoba, która mnie niesie, biegnie. Właściwie to
wszyscy biegną, bo słyszę uderzenia wielu stóp o ziemię. Po jakimś czasie znowu przekraczamy próg jakiegoś budynku i
orientuję się, że musi to być jeden z tych w opuszczonym mieście. Jest teraz
coraz głośniej. W końcu ten chłopak stawia mnie na ziemi, jednak zaraz potem zostaję
przywiązana do krzesła. Z moich oczu zostaje zdjęty materiał, a skarpetka
wyjęta z ust. Zauważam, że znajdujemy się w dużym pokoju ze słabym światłem,
spowodowanym paroma świecami.
– Co się dzieje? – pyta ktoś zdezorientowany i zaniepokojony.
Widzę dużo ciemnych sylwetek ludzi naprzeciw siebie. Wszyscy
są ubrani na czarno i mają założone kominiarki, przez co nie potrafię ich
rozpoznać.
– Dobra, kotki – odzywa się ktoś z nich rozbawionym głosem. –
To wasz koniec.
Czuję, że włosy jeżą mi się na karku, gdy zauważam, że nasi
porywacze mają ze sobą karabiny.
– Ha, ha. Widzicie ich miny? – pyta ktoś, chichocząc.
– I tak nic nie przebije twojej miny dwa lata temu, gdy
przytrafiło ci się to samo.
Rozglądam się wokół i widzę, że wszyscy pierwszoroczni adepci
są przywiązani do krzeseł tak jak ja. Ale… dlaczego tylko my?
– Oni jeszcze nas nie rozgryźli – stwierdza ktoś, wzdychając
ciężko. – Wyglądają jak takie przestraszone kurczaki.
I znowu śmiech.
– Dobra, starczy. Jak dobrze wiecie, jutro rozpoczynacie
trening. Zostawiacie za sobą swoje dzieciństwo, domy i takie tam. Ple, ple.
Więc chyba powinniście to uczcić?
Powoli orientuję się o co tu chodzi. To żart.
– Dobra, na kogo pierwszego to wylać? – Widzę, że ktoś wnosi
tutaj wiadro, niezdarnie rozchlapując jego zawartość.
Następnie słyszę pisk dziewczyny, która miała nieszczęście
zostać wybrana. No i znowu śmiech.
– Dobra, więc, może od razu rozpoczniemy całowanko, zanim
wszyscy będą śmierdzieć i rzygać?
– I tak nikt cię nie zechce całować.
Jakaś dziewczyna (wnioskuję z budowy ciała) pochyla się nad
chłopakiem siedzącym dwa miejsca ode mnie i podstawia mu rękę pod twarz.
– Pocałuj – szepcze uwodzicielskim tonem. – Albo cię
zastrzelę.
Zdezorientowany adept w końcu to robi, a zamaskowana
dziewczyna wybucha śmiechem. Zauważam, że ktoś podchodzi do Lottie i ujmuje dłonią
jej podbródek.
– Ty możesz pocałować mnie – mówi powoli, ale dziewczyna od
razu kręci głową, odchylając się do tyłu.
– Nie, mam chłopaka! Nie będę cię całować!
Tamten jakoś specjalnie się tym nie przejmuje i całuje ją w
usta. Gdy w końcu się od niej odrywa, oczy Lottie są szeroko otwarte.
– Aa – wydusza, chyba orientując się, że mają tu miejsce
kolejne otrzęsiny.
Myślę, że inni też powoli się tego dowiadują. Kolejny starszy
adept idzie kierunku swojej zamaskowanej koleżanki i każe jej pocałować siebie. Ściągają kominiarki jednak nadal nie poznaję ich twarzy, bo są umazane czymś ciemnym. Dziewczyna śmieje się i to robi.
– A ty… – Dopiero po chwili orientuję się, że ktoś mówi do
mnie. – Pocałuj osobę po twojej prawej.
Zerkam tam kątem oka i widzę niższego oraz drobniejszego ode
mnie chłopaka. Kojarzę go jako Donatana, piegowatego dzieciaka, który lubi
siadać podczas posiłku w towarzystwie dziewczyn. Uśmiecha się lubieżnie, a ja
gwałtownie kręcę głową.
– Nie ma mowy – mruczę.
Patrzę z powrotem na zamaskowanego adepta, który przede mną
stoi.
– No dalej – śmieje się. – Jeśli tego nie zrobisz, będziesz
musiała całować mnie.
Mrużę oczy.
– Nie.
– Czemu?
– Bo nie chcę.
– Kogo to obchodzi?
W słabym świetle zauważam tylko, że jego oczy mają bardzo
podobny kolor do moich. Czarno-złoty. Patrzą się na mnie rozbawione. Chłopak pochyla się do
przodu, ale ja spuszczam głowę i nie dopuszczam do pocałunku.
– Nie to nie. – Prycha.
Słyszę, że na kogoś znowu wylewają pomyje. Inna osoba musi
zjeść coś, co nie wygląda na jadalne. Właściwie to mam wrażenie, że to się
rusza.
– To prawda, że hodowałeś to cały rok na dzisiejszą okazję? –
słyszę.
– Ta – odpowiada ktoś inny. – Nie, nie. Nie wypluwaj!
– To i tak jest gorsze. Żryj to kochanie, bo zrobię ci
krzywdę.
W końcu to wszystko zaczyna mnie denerwować. Rozumiem, że dla
niektórych to całkiem fajna atmosfera, ale ja naprawdę nie lubię być wyciągana
z łóżka o tej godzinie tylko po to, żeby cały następny dzień zwracać po kolei
każdy posiłek. Do tego jest mi zimno w stopę.
Zauważam, że ktoś podtyka Lottie mydło pod twarz. Ta odsuwa
się od niego jak najdalej.
– To tylko mydło, ptysiu – wyjaśnia spokojnie adept. – Nic się nie
stanie, jak je zjesz.
Jednak ta dalej nie jest do tego przekonana.
W końcu zaczyna mi się kręcić w głowie przez hałas, słabe
światło i zmęczenie. Jakaś dziewczyna podchodzi do mnie i przytrzymując moją
głowę, rysuje mi coś na czole markerem. Nie mam pojęcia co to, ale wywołuje to
u innych śmiech. Zaraz potem ktoś głaszcze mnie po włosach i wylewa coś
śmierdzącego, odchylając mój dekolt. W końcu mam dosyć i zaczynam na nich
wszystkich przeklinać.
– A ja ci powiem, że jesteś drętwa – odzywa się ktoś rozbawiony,
gdy milknę. – W sumie cipą też jesteś.
Te słowa wywołują u pozostałych kolejny atak śmiechu. Zdenerwowana,
mocno kopię osobę, która to powiedziała. Zostaję pociągnięta za włosy. Próbuję
znowu go kopnąć, ale ten już się odsuwa, nie dając mi na to szansy.
– Idioci – mamroczę.
Ale oni jakoś nie przejmują się moimi słowami i wracają do zabawy. Jest tu tak głośno, że mam wrażenie, że zaraz wybuchną mi bębenki.
– Czekaj... może nie dawaj im tego do zjedzenia, bo jeszcze ich otrujesz, a ja za pogrzeby na pewno nie będę płacił.
– Nic im się nie stanie, jadłem to dzisiaj rano...
– O fuj!
W końcu wpychają to coś jednemu z pierwszaków do ust, a ten wypluwa to na dziewczynę siedzącą obok niego.
– Ohyda!
– To za to, że nie zjadłeś – mruczy ktoś i wylewa na niego kolejne świństwo. – Następnym razem cię zastrzelę.
– Nadal nie chcesz mnie pocałować? – słyszę.
Obracam głowę i widzę Donatana. Ma twarz ubrudzoną okruszkami jednej z tych wspaniałych potraw przyniesionych przez starszych.
– Nie!
Wywraca oczami.
– Nie wiesz co tracisz.
– Chyba jednak dobrze wiem.
Słyszę, że ktoś wymiotuje. Widzę parę starszych adeptów, którzy do teraz nie przestali się obściskiwać. Ktoś całuje Lottie w policzek. Wszędzie coś się dzieje. Zabawa trwa jeszcze dość długo, ale w końcu chyba rozumieją,
że trzeba to zakończyć.
– No więc, chyba jesteście gotowi.
I nareszcie, niechętnie nas uwalniają, ale chyba traktują siebie jak naszą eskortę bo idziemy w zbitej grupce, z której nikt z pierwszaków prawdopodobnie nie da rady się wydostać. Ruszamy z
powrotem do sektora i w holu rozdzielamy się, by cicho wrócić do swoich pokoi. Ja nadal wściekła wcale
nie staram się zachowywać cichutko. Nie rozumiem tych, którym zabawa się
podobała i nie mają nikomu tego za złe.
Gdy docieram do sypialni, wchodzę do środka trzaskając
drzwiami. Lottie jeszcze nie ma. Podchodzę do szafy i otwieram ją, wiedząc, że
w środku znajduje się lustro. Ze zgrozą zauważam, że mam na czole narysowany
pośpiesznie schemat budowy pochwy. Jestem coraz bardziej zła z każdą chwilą.
Próbuję zmyć to płynem do demakijażu, który posiada moja współlokatorka i gdy
się udaje, siadam ze złością na łóżku. Drżą mi ręce, zaciskam zęby. Próbuję
policzyć do dziesięciu, żeby się uspokoić, ale to nic daje. Muszę sobie na
czymś ulżyć. Biorę leżące na brzegu komody nożyczki, przypominając sobie, jak ten jeden adept pociągnął mnie za włosy i jak to bolało. Bez zastanowienia
zaczynam obcinać moje jasne, długie pasma. Nie patrzę nawet w lustro. Wiem,
że robię to źle, bo króciutkie, sięgające nieco za brodę kosmyki bardzo różnią
się gdzieniegdzie długością.
Nagle mam dosyć. Chcę wrócić do domu. Do rodziny, przyjaciół…
nawet mojej głupiej szkoły. Nie pasuję tu. Nie mam poczucia humoru. Jestem
beznadziejna.
Siedzę skulona na moim łóżku, przygryzając wargi, żeby nie
wybuchnąć płaczem aż w końcu wraca Lottie.
– O Boże – odzywa się, gdy widzi, co zrobiłam. – Co ty…
Nie odzywam się ani słowem. Dziewczyna podchodzi do mnie i
obejmuje mnie ramieniem.
– Dlaczego… dlaczego to zrobiłaś?
– Ja… ja nie wiem – mamroczę i zagryzam zęby na własnej
pięści, bo warga już nie pomaga.
Jedna łza spływa po moim policzku.
– Trzeba to jakoś naprawić, skarbie – stwierdza i bierze
nożyczki do ręki.
Pozwalam jej robić, co chce. Mnie to za bardzo nie obchodzi.
W końcu równo obcina moje kosmyki tak, że sięgają teraz brody.
– Jest… ładnie – mówi, próbując się uśmiechnąć. – Tylko ta
mina tu nie pasuje.
Kręcę głową i podciągam pod siebie kolana, obejmując je i
kryjąc w nich twarz. Lottie głaszcze mnie uspokajająco po głowie.
– Jesteś zła? – pyta.
Kiwam głową, ale bardziej to czuje niż widzi.
– Może powinnaś iść spać? – proponuje.
– Tak – szepczę i wpełzam pod kołdrę.