Krew kapie na brązową i wysuszoną trawę. W ciemności słychać
uderzenia stóp o ziemię i czyjś płytki oddech. Chłopak ucieka dość szybko, ale
wiadomo, że w końcu się zmęczy. Zatrzymuje się i opiera dłonie na kolanach,
kaszląc. Jest ranny. Jego twarz i ramiona są poszarpane, ale nadal się trzyma.
W oddali słyszy przeraźliwe wycie i wie, że nie może robić dłuższych przerw. Ma
dwa wyjścia. Dać się pożreć, albo zostać zastrzelonym za próbę przedostania się
na drugą stronę. Ostatni raz spogląda w kierunku źródła tych odgłosów i znowu
bierze rozbieg. Mur jest wysoki i nie ma szans, żeby udało mu się wspiąć na
samą górę. Są w nim tylko jedne, małe drzwi przez które nikt podobno nie
przeszedł przez siedem lat. Wycie staje się coraz donośniejsze. Dziewiętnastolatek
ostatkiem sił podbiega do drzwi i zaczyna walić w nie pięściami, chociaż wie,
że i tak mu nikt nie otworzy. Słyszy odgłos uderzania łap o podłoże. Wbrew jego
oczekiwaniom drzwi otwierają się i czyjeś silne ręce wciągają go do środka.
Osuwa się na podłogę i podnosi głowę, żeby zobaczyć twarz swojego wybawcy.
Widzi oczy takie same jak jego i wie już, że to jego sprzymierzeniec.
– Wstawaj, nie mamy czasu – mówi mężczyzna i pomaga mu się
podnieść.
Wewnątrz jest jeszcze wąski korytarzyk, który prowadzi na
drugą stronę.
– Oni mnie znajdą – wyjękuje chłopak. – I zabiją. Zabiją.
– Wiem – przyznaje strażnik i prowadzi go w kierunku drzwi po
drugiej stronie. – Musisz się ukryć. U nas.
Blada i pokryta ranami twarz spogląda na niego bez
przekonania.
– Przyjmujemy teraz adeptów do szkolenia na strażników muru.
Udawaj, że jesteś jednym z nich – proponuje.
Chłopak przygryza wargę i zastanawia się nad jego słowami.
– To może się udać – zachęca go mężczyzna.
– Sam nie wiem.
– Jeśli dowiedzą się, że jesteś stamtąd, zabiją cię –
ostrzega go.
– Tak, wiem.
Docierają do końca korytarza i wychodzą na drugą stronę. Młodzieniec
głęboko wciąga powietrze ustami, jakby dopiero teraz mógł naprawdę oddychać.
– To co masz zamiar zrobić? – pyta strażnik.
– Mogę udawać adepta. W tym sektorze?
– Tak.
– Potrzebuję schronienia na dłużej niż rok.
– A ile masz lat?
– Dziewiętnaście.
Mężczyzna wzdycha.
– Musisz udawać młodszego – oznajmia. – Wtedy będziesz mógł
tu zostać przez cztery lata. Wmów wszystkim, że masz szesnaście.
– Zgoda.
Docierają do szerokiego, wielopiętrowego budynku otoczonego
wysoką siatką z drutem kolczastym.
– Zastrzelą mnie – mówi nagle chłopak i z rozszerzonymi
oczyma łapie swojego towarzysza za ramiona. – Poznają, że jestem stamtąd.
Na jego szczęście dzisiaj nikt nie pilnuje sektora od zewnątrz.
– Nie, jeśli jesteś ze mną. Jestem tu dość ważny, więc nie
zrobią ci nic złego, jeśli im nie pozwolę. Uda się.
Mężczyzna podchodzi do bramy i wstukuje do niej czterocyfrowy
kod. Oboje wchodzą na teren otaczający sektor, następnie udają się do środka.
Mężczyzna prowadzi go do klatki schodowej, a potem wychodzą na szóste piętro i
znajdują się w wąskim korytarzu.
– Tu są sypialnie? – pyta chłopak szeptem.
– Niekoniecznie.
Wpycha go do jednego z pokoi. Stoją w nim łóżko, komoda i
krzesło. Nie ma okna.
– Opatrzę ci rany – mówi po chwili i wyciąga z którejś
szuflady apteczkę.
– Mam tutaj zostać? – pyta chłopak, gdy ten ociera mu twarz z
krwi i zakłada opatrunek.
– Tak. Do jutra. Jeśli ktoś spyta cię, dlaczego jesteś ranny,
powiedz, że wdałeś się w bójkę podczas przyjazdu tutaj. Po prostu wtop się w
otoczenie.
Kiwa głową i jęczy z bólu, gdy ten dotyka jego rozciętego
ramienia, oczyszczając je wodą utlenioną.
– Dziękuję – mówi, gdy ten kończy. – Za ratunek.
– Nie ma za co – odpowiada tamten i zawiązuje mu bandaż wokół
nadgarstka, a potem bez słowa odchodzi.
Chłopak jeszcze chwilę za nim patrzy, a potem pada na łóżko wykończony.
___
No więc jest prolog.
Postaram się jak w najbliższym czasie dodać pierwszy rozdział. :)